czwartek, 25 grudnia 2014

Święta i Polska - świat absurdu

Takie święta, że do tej pory ani jednej kolędy jeszcze nie słyszałam i wcale z tego powodu nie narzekam. W Polsce włoska zima panuje, moje modły sprzed lat zostały w końcu wysłuchane, kiedy w Stanach śnieg już leżał na Thanksgiving. :D W tym roku poszalałam z prezentami i skromnie przyznam, że zamieniłam się w rasowego pakowacza. Nareszcie miałam okazję wykorzystać zdolności manualne, ogromnie wiele radochy mi to dało.

Przed świętami ganiałam po galeriach jak zwariowana i przyznam, że byłam przerażona ilościami jakimi ludzie zaopatrują się w jedzenie i prezenty. Skoro mają takie zdolności przerobowe, aby na samo żarcie wydać 2000, to chyba w niedalekiej przyszłości grozi nam rozmiar XXXXL. Nurtuje mnie też temat $$$, bo kto pieniądze ma ten ma, ale większość ludzi żyje w klasie średniej, wszyscy wiecznie narzekają, że pieniędzy nie mają, a ceny kupowanych przez nich prezentów zaczynają się od stówy wzwyż. Znajomi bankowcy kiedyś zdradzili nam tajemnicę, że wielu z tych ludzi zaciąga na święta pożyczki. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy lubią jechać na kredycie przez 3/4 kolejnego roku, aby spłacić zaległe święta. To wielkie biesiadowanie zostało nam chyba we krwi z czasów szlachty. Kolejnym dziwnym zjawiskiem będzie wszechobecne bicie sie o przeceny zaraz po drugim dniu świąt, gdzie kolejne miliony monet zostanie przelane. Aż przypomniał mi się artykuł jednej z francuskich gazet:

"Polska.
Oto znajdujemy się w świecie absurdu. Kraj, w którym co piąty mieszkaniec stracił życie w czasie II wojny światowej, którego 1/5 narodu żyje poza granicami kraju i w którym co trzeci mieszkaniec ma 20lat. Kraj, który ma dwa razy więcej studentów niż Francja, a inżynier zarabia tu mniej niż przeciętny robotnik. Kraj, gdzie człowiek wydaje dwa razy więcej niż zarabia, gdzie przeciętna pensja nie przekracza ceny (!) trzech par dobrych butów, gdzie jednocześnie nie ma biedy, a obcy kapitał pcha się drzwiami i oknami. Kraj, w którym cena samochodu równa się trzyletnim zarobkom, a mimo to trudno znaleźć miejsce na parkingu. Kraj, w którym rządzą socjaliści, w którym święta kościelne są dniami wolnymi od pracy (!)
Cudzoziemiec musi zrezygnować tu z jakiejkolwiek logiki, jeśli nie chce stracić gruntu pod nogami. Dziwny kraj, w którym z kelnerem można porozmawiać po angielsku, z kucharzem po francusku, ekspedientem po niemiecku, a ministrem lub jakimkolwiek urzędnikiem państwowym tylko za pośrednictwem tłumacza.
Polacy...! Jak Wy to robicie...?"

Aby mi się lepiej uczyło układu nerwowego, mikrobiologii, biochemii i patofizjologii, dostałam wszystkie części Władcy Pierścieni, na którego mam aktualnie mega fazę. Już powoli przestaję się łudzić, że na naukę poświęcę tyle, ile pierwotnie planowałam. Do tego dochodzi uzależnienie od Candy Crash i 199 level, którego od kilku dni nie mogę przejść. [*]

Życzę wszystkim wesołych świąt! <3
... i niekończącego się odpoczynku.





środa, 17 grudnia 2014

Biochemia mnie uwielbia

Biochemii nie lubie bardzo, ale wychodzi na to, ze ona pała do mnie nieograniczoną miłością, gdyż na styczeń szykują mi sie dwa kolokwia do poprawy, z czego jedno to juz 3 termin, POZDRO. Na pierwszym terminie kolokwium z nitrogenu były same reakcje, a na poprawie sama teoria. Nie trudno zgadnąć, ze uczę sie odwrotności tego, co daja. [*] Nienawidze jak pytają sie o pierdoły i wszystkie ważne rzeczy omijają.

Na mikrobiologii trochę wesoło.

Profesor: Co wspólnego mają aminoglycosides i beta lactams?
Ktos z grupy zaczyna sie produkować i pociskać głupoty.
(Profesor uważnie słucha i czeka): NIC. Nic nie mają ze soba wspólnego.




czwartek, 11 grudnia 2014

Hokus pokus streptococcus

Niby już po temacie, ale rozbawiło mnie to strasznie. :-DD



Od teraz w każdym poście będę zamieszczała coś zabawnego.

czwartek, 4 grudnia 2014

Mikroby wcale nie takie złe

Mikrobiologia to zdecydowanie mój przedmiot. Chyba już wiem, gdzie będę pracowała robiąc doktorat. Pobiłam wszystkich na głowę, booooo... (tam ta da dam!) na kole nastukałam 100%, co się z reguły nie zdarza. Wczoraj miałam kolejne (z antybiotyków) i dostałam 4,5. Rozjechałam się na pytaniu o trzecią generację cephalosporins. Mieliśmy podać trzy antybiotyki, a wśród nich zamiast ceftriaxone napisałam cefuroxime no i bam.

Za tydzień jeszcze tylko kolokwium z biochemii i miesiąc wolnego! Nie mogę się doczekać, więc muszę przysiąść do cyklu mocznikowego. Nie chcę poprawy, bez sensu skracać długość laby i przerywać tradycję braku popraw w semestrze.

Tatuś wspomógł potrzebującą córkę i zarzucił groszem, więc szykuje się druga część wielkich zakupów. <3

sobota, 29 listopada 2014

Antybiogramy, powerpointy i komunikacja z pacjentem

Na mikrobiologii pani profesor nakrzyczała na nas, bo nie nauczyliśmy się antybiotyków. Nie zadowoliło ją to, że wiedzieliśmy jakie antybiotyki działają na ścianę komórkową, metabolizm, syntezę białek czy DNA i które są zabójcze dla bakterii, a które tylko spowalniają ich rozrost.

Robiliśmy antybiogramy, potem odczytywaliśmy za pomocą linijki, które bakterie są odporne, a które podatne na dany antybiotyk. Potem stwarzaliśmy kolonie bakterii, które nosimy na dłoniach przed myciem, po myciu i po dezynfekcji. Niektórym wyrosły takie śmieszne żółte straszydła. Szczerze? Strach się bać tego, co mamy na paluchach, ale i tak w krytycznych sytuacjach nie przestanę jeść brudnymi rękami. Na koniec musieliśmy wsadzić to, co stworzyliśmy pod mikroskop.

Już chyba w którejś notce wspominałam jak bardzo nie lubię prezentacji, a w tym tygodniu miałam zaszczyt mieć ich aż trzy. To był strasznie szybki tydzień. Generalnie przemykałam z zajęć do pracy, a stamtąd prędko do domu, aby szybko zrobić, co miałam do zrobienia. Dobrze, że nie było żadnych testów, bo bym wyrżnęła jak długa na wszystkich po kolei.

Uwielbiam lekarzy minimalistów. Ostatnio wspominałam, że profesor z fizjologii skraca nam zajęcia z 3,5h do max dwóch godzin. Tydzień temu stwierdził, że zrobi nam prezent na mikołaja i zamiast testu z cardiovascular II & pulmonary będziemy mogli zrobić prezentacje. Studenci mają problem z wychwytywaniem najważniejszych informacji i poprzepisywali połowę podręczników do powerpointa, przez co 5 prezentacji zajęło 2h, a zostało jeszcze kolejne 5 do przedstawienia. Doktor stwierdził, że starczy już, wierzy, że kolejne 5 też były dobrze zrobione, wszyscy dostają zaliczenie i wesołego mikołaja, widzimy się za dwa tygodnie. xD

Jeśli już mówię o prezentacjach, to wspomnę, że na patofizjologię też mieliśmy je przygotować. Mojej grupie trafiły się: granulocytoza, lymfocytoza & leukocytoza. Wszystko fajnie, nauczycielka kazała zmieścić się w 12-13, MAX 15 slajdach po czym otwieram e-maila od kolegów i sprawdzam ich ppt, aby złączyć wszystko w jedną prezentację, a tam co? Lymphocytosis na 8 slajdów, leukocytosis na 5. Niepojęte jaki ludzie mają problem z lakonicznym formułowaniem myśli. [*] Potem się dziwią, że zamiast skończyć zajęcia przed czasem, to się ledwo wyrabiamy.

Na fakultet z komunikacji z pacjentem jednak nie będę chodziła. Pani psycholog wymyśliła sobie, że nie dość, że mamy przychodzić przygotowani na zajęcia, to jeszcze mamy mieć extra assignment pt. przeczytaj książkę o sławnej osobie, która zachorowała na coś poważnego i przeżyła, a potem napisała o tym książkę i zrób o tym prezentację, coby reszcie owieczek przybliżyć historię. Super, tylko że nie mamy czasu czytać książek na przedmioty medyczne, a na fakultet mamy to robić?

Wszyscy teraz fioła dostają i nagle zapisują się na koła naukowe, zgromadzenia międzynarodowych studentów, prace badawcze, etc. Kolega z grupy przed dyżurem w szpitalu zaczął czytać książkę o tym jak egzaminować pacjenta. Powiedziałam mu daj sobie spokój i uważaj na zajęciach zamiast marnować czas na coś, co i tak Ci się nie przyda, bo w szpitalu co najwyżej dadzą Ci umyć przywiezionego spod mostu żula i o badaniu kogokolwiek możesz zapomnieć skoro nie masz o tym zielonego pojęcia, to nie uwierzył. Po weekendzie wrócił z dyżurów i co? Było jak mówiłam. Bez sensu ten przedwczesny szał kukusi. Chyba, że to ja jestem jakaś oporna, bo za wszelką cenę nie chcę dać się zaciągnąć na dyżur, kiedy znajomi lekarze gorąco namawiają. Uważam, że to jeszcze za wcześnie i miło byłoby, gdybyśmy najpierw liznęli trochę przedmiotów kierunkowych, a potem wybrali się do szpitala. Moim zdaniem głupio jest słuchać czegoś, o czym nie ma się bladego pojęcia. Chcę korzystać z wolności ile wlezie, kiedyś szpitala będę miała zapewne dość. xd Żeby nie było tak dramatycznie; zapisałam się na koło z chirurgii plastycznej.

Propedeutykę stomy i zdrowie publiczne mam za sobą, UFFF!

wtorek, 25 listopada 2014

Autopsy & Mockingjay

Kilka dni temu miałam zaszczyt uczestniczyć w autopsji. Dość czynnie, ponieważ do krojenia wyrwałam się jak głodny po muffina. Piłowanie czaszki zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Mózg w środku rzeczywiście wyglądał jak w atlasie, nawet rozpoznałam lateral ventricle, w dotyku miękki, wydawał się jak marshmallow. Otwieranie klatki piersiowej i trzask rozcinanych żeber, to drugie wow z mojej strony. Na koniec widok wyrywanej tchawicy z wiszącymi poniżej płucami, a przełykiem i językiem powyżej - to mnie trochę przeraziło. Potem rozcinałam serce, oglądaliśmy tętnice, które po opłukaniu są żółte niczym ropa *.* Nerki, płuca i wątroba po rozcięciu ociekały krwią. Przy opróżnianiu woreczka żółciowego musieliśmy się obrócić na wypadek, gdyby zawartość miała strzelić komuś do oka, co oślepia. Po wyciągnięciu wszystkich wnętrzności klatka piersiowa wygląda bardzo okazale. Wydawała się być wyrzeźbiona.

Mężczyzna, którego mieliśmy na autopsji miał obtłuszczoną wątrobę, krew w żołądku i jelitach, nazbyt dużo krwi w płucach, ładne tętnice i przełyk, prawdopodobnie żółtaczkę i zmiany w mięśniu sercowym, co wstępnie świadczyło o zawale. Nic o nim nie było wiadomo, rzekomo 5 dni gdzieś leżał (raczej w domu, bo był zadbany; ładnie podgolony, miał poobcinane paznokcie), ledwo został przywieziony do szpitala i tuż przed zrobieniem badań zszedł. Miał 42 lata.

Doktor, z którym mieliśmy autopsję postanowił jeszcze pooglądać jądra. Panowie przechodzili bardzo ciężkie chwile w momencie ich przecinania. :D



Byłam na maratonie Hunger Games, obejrzałam premierę Mockingjaya i powiem Wam, że jak czytałam książkę, to byłam bardziej niż pewna, że piosenka o wisielcach, którą śpiewała Katniss, będzie sucharem. Mocno się zdziwiłam. Nie mogę przestać tego słuchać. W kinie płakałam wiele razy. Zwłaszcza, kiedy lud szedł zniszczyć tamę i śpiewali. Myślę, że Igrzyska Śmierci to mój drugi Harry Potter, z tą różnicą, że HP nie był aż tak wzruszający. Możliwe, że próbuję przyrównać Igrzyska do sytuacji pewnych państw i wydarzeń historycznych. Cały czas stawiam się obok głównych bohaterów, co najmniej jakby dotyczyła mnie fabuła. Mam chłopaka, który zachowuje się jak Peeta, kiedyś całkiem dobrze strzelałam z łuku, w Stanach jeździłam na zawody i zajmowałam naprawdę wysokie miejsca; szukam podobieństw. Podczas oglądania przy zbliżeniach na strzały Katniss czułam przyspieszone bicie serca, jakbym to ja miała zaraz strzelać. Mam wrażenie, że czasami jestem zbyt emocjonalna. Też tak macie, że czujecie się częścią jakichś filmów/książek?

czwartek, 20 listopada 2014

Chińska korespondencja

Patofizjologię zdałam na 4, a szansę z mikrobiologii na średnia 4,8 i zwolnienie z egzaminu zabrało mi kolokwium pt. "wybierz bardziej zła odpowiedź, bo jest ich kilka."

Na Wielkanoc polecę do Chin. Fajnie, lubię Shanghai. Aktualnke jestem na etapie korespondencji z dyrektorem pewnej fabryki, tato wykorzystuje mnie jako tłumacza języka technicznego, a Chińczyk w oficjalnej korespondencji wysyła emotki i zapytania o moje zdjęcia. Aż mi wstyd przed dyrektorami ojca firmy, do których to też przychodzi w przekierowaniu.

Kilka dni temu zrobiłam ogromne zakupy. Poziom zadowolenia z życia podskoczył na kolor platynowy, a grubość portfela zapadła się pod wpływem zbyt drastycznie obniżonego ciśnienia. I'm broke. [*]

sobota, 15 listopada 2014

Urinary tract infection

Przed kołem z patofizjologii prowadzący zrobił nam jeszcze zajęcia, coby czasu za dużo nie tracić. Zabawna sytuacja miała miejsce (rozmawiając o układzie moczowym):

Doctor: Is UTI frequently met in males?
Matt: Yeah, I think so, why not.
D: Really? Do you have UTI?
M: No, I don't.
D: I don't have either. *talking to Aaron* Do you have UTI?
A: No.
D: See? It's not that frequent.

Potem na propedeutyce stomatologii mieliśmy zajęcia o deformacjach żuchwy. Prowadzący pokazywał ludzi przed i po leczeniu, co szczerze powiedziawszy było bardzo interesujące. Nawet zarzucił historyczną ciekawostką, że Habsburgowie mieli ten problem. Siedzieliśmy grzecznie i patrzyliśmy na wyświetlane slajdy, aż w pewnym momencie nasze oczy ujrzały chłopaka, który przed operacją był średnio urodziwy, a po stał się całkiem przystojny. Śmiechy poszły, że Kathrina prosi prowadzącego o namiary do pacjenta. :-D Kilkanaście slajdów dalej była ta sama sytuacja tylko, że z panią i sam prowadzący spytał czy panowie nie chcą numeru, na co Alex odpowiedział, że nie, bo po co narażać dzieci na chorobę genetyczną. xD

środa, 12 listopada 2014

Prokrastynacja

Prokrastynacja - jedno słowo, a tyyyle tłumaczy. W piątek będę płakać bardzo mocno. Nadal nie umiem nic na patofizjologię. Znajomość tego, że:
  • hypoxia to niedobór tlenu w tkance, 
  • hypoxemia niedobór tlenu we krwi tętniczej, 
  • hypercarbia to zbyt dużo dwutlenku węgla, a 
  • hypocarbia to zbyt mało,
  • restrictive pulmonary diseases - to takie, gdzie nie można całkowicie wciągnąć powietrza,
  • obstructive - nie można całkowicie wypuścić powietrza,
  • jeżeli pH zmienia się odwrotnie do CO2, tzn, że to respiratory cause -> respiratory acidosis [metabolic compensation]
  • jeżeli pH i CO2 się obniżają, tzn. że to metabolic acidosis [metabolic cause]
  • jeżeli pH i HCO3- spadają, a CO2 rośnie, tzn. że jest to mixed resp. metabol. acidosis
niestety jest zbyt mała by zdać koło, na którym będzie 100 pytań. ;x

Chyba jestem szalona, wiecie? Mam zmiar zrobić w tym semestrze 90h fakultetów, coby w następnym móc się skupić tylko na 5 egzaminach w sesji i przepisać 20h na następny rok. Ambitnie, wiem. W międzyczasie jeszcze trochę pracuję, bo przecież na wakacje chcę jechać za swoje, a dolary same się nie namnożą. Miałam jechać na święta i sylwestra, ale ofc hotel, który sobie upatrzyłam już jest cały zabukowany. Ktoś powie, że są inne; owszem są, ale ja chcę sprawdzić ten jeden jedyny, dawno upatrzony. Już i tak byłam w tym kraju, więc mogę rzec, że jadę tam dla hotelu. Jest to też względnie blisko, co stanowi plus przy braku czasu. Dodatkowo nie chciałabym, aby ojciec tak szybko zorientował się, że mam swoje pieniądze, bo to rzecz jasna wywoła wielką awanturę i może tylko zaszkodzić, więc poczekam.

Te 7 tygodni pokazało mi, że zdecydowanie lepiej działam pod naporem czasu. Im mniej go mam, tym sprawniej wszystko załatwiam.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Nie wierzę w śmierć

Zawsze mam wrażenie, że nigdy nie reaguję prawidłowo na wiadomość o czyjejś śmierci. Zawsze włącza mi się pustka i ani nie jestem w stanie powiedzieć czegoś pocieszającego, ani konstruktywnie tego skomentować. Zwyczajnie to do mnie nie dociera i mam wrażenie, jakby ta osoba nadal gdzieś była, chodziła po ziemi i zwyczajnie egzystowała, bo przecież jej śmierci na własne oczy nie widziałam. Mam wrażenie, że takie osoby mimo wszystko zawsze będą dla mnie w jakiś sposób żywe, jakby miały kiedyś jeszcze raz przejść zaraz obok.

Czemu taki smutny wstęp? Dwa dni temu mój przyjaciel ze Stanów, z którym miałam angielski i historię, popełnił samobójstwo. Nie, nie był to chłopak typu emo. Wręcz przeciwnie. Gwiazda szkoły, futbolista z tytułem mistrza stanu w footballu amerykańskim, licznymi wyróżnieniami w baseballu i zasługami w szkole. Liceum skończył z paskiem, studiował farmację, pracował i uczył dzieci baseballa. No i bam, nie ma go. Miał 21 lat. Zostawił dziewczynę, z którą był ponad 4 lata, dwójkę rodzeństwa, rodziców oraz dziadków. Odszedł jako drugi, tuż po babci. "Fajny" prezent zrobił rodzinie na Halloween. Smutno mi, ale mimo wszystko po prostu nie wierzę, że go nie ma.

Próbuję skupić się na lipidach, ale coś czuję, że w środę położę to koło. Biochemio, sio!

sobota, 25 października 2014

4th Physiology test

Pierwsze kolokwium za mną. Materiał z cardiovascular & renal systems zaliczony na 4. Forma sprawdzania wiedzy: ustna. W gronie pytań na temat dostałam jedno wykraczające poza materiał: "gdzie produkowana jest angiotensyna II?" Płuca to nie serce i nerki, no ale czemu nie połączyć ekstra działu, który nie obowiązywał na kole i którego jeszcze nigdy nie mieliśmy? Byłoby 5, chlip.

piątek, 17 października 2014

Przegląd przedmiotów

Patomorfa to przedmiot widmo. Teoretycznie ciągnie się od 8-13, w teorii wychodzi godzinę mniej. Dlaczego widmo? Najpierw jest wykład, potem ćwiczenia, na których asystenci nawet nie sprawdzają obecności, co wzbudza moje podejrzenia, że koła i egzamin będą okropną sieką. Jeśli nie mamy sekcji, to musimy produkować się przed całym rokiem ze swoimi prezentacjami, więc jak widać prowadzący za dużo się nie narobią, co najwyżej kąśliwie skomentują czyjeś wypociny. Podejrzany przedmiot, to nie jest normalne, że asystenci mają w poważaniu czy przyszedł na ĆWICZENIA cały rok czy tylko jego połowa...

Z patofizjo przepadły już dwa spotkania i na razie miałam tylko zajęcia "dzień dobry, nazywam się xyz i chcę w przyszłości zostać chirurgiem plastycznym.". Za tydzień będziemy mieć szybkie nadrabianie, więc zamiast dwóch godzin, spędzimy w sali cztery i pół, aby na kolejnych zajęciach mieć koło.

Mam chyba wysoce uhonorowaną przez dziekanat grupę, ponieważ już drugi rok z rzędu zajęcia mamy praktycznie z samymi profesorami we własnej osobie. Słabo to wygląda w sytuacji, gdy ktoś podpadnie i chce napisać skargę. Do kogo? Do samego kierownika katedry, który ma z nami zajęcia? :D

Mikrobiologia zapowiada się ostro. Profesor poinformowała, że pytać będzie na każdych zajęciach z materiału w przód i wywali z sali tych, którzy przyjdą nieprzygotowani. Jest bardzo konkretną osobą i nie ma to tamto (co w zasadzie ma swoje plusy.) Ktoś zapytał ją czy byłaby możliwość przełożenia koła na inny termin, bo mamy w planie dwa w jeden dzień, to kazała przełożyć to drugie. xDD

Z biochemii dostaliśmy nowego prowadzącego. Przypomina mi pewnego nauczyciela z liceum. Trochę ma nas w nosie, z wyglądu też podobny. Nie narzekam, wręcz przeciwnie.

Z fizjologii również mamy nowego profesora. Z racji tego, że zabiegany z niego człowiek, nie ma czasu na prowadzenie zajęć tak długo jak wskazuje na to plan (3,5h), więc zawsze skraca nam lekcje do góra 2h. :D Szczęściarze z nas. Minus jest taki, że koła będziemy mieć ustne - nienawidzę tego, zawsze zapominam jak się nazywam, nie wspominając o tym, czego miałam się nauczyć. Trochę żałuję, że nie mamy prowadzącego z poprzedniego semestru. Bardzo go lubiłam, pomimo tego, że trzymał nas w sali, co do minuty w dzień, w którym ciurkiem mieliśmy 6h zajęć (bioshit + fizjo) z 10 minutami przerwy pomiędzy. Pomimo swoich 4 specjalizacji, traktował nas jak równych sobie i na pożegnanie powiedział mi, że mam bardzo rzadki dar lakonicznego ujmowania najważniejszych faktów, co jest niezbędne w naszym zawodzie. Powiedział naszym do gówniary z pierwszego roku, hah.

Na zajęciach z toksykologii było trochę zabawnie. Prowadzący zrobił lekcję wstępną o narkotykach i alkoholach, więc nic zaskakującego, że aktywność w klasie podniosła się o 250%. Ci najbardziej aktywni oczywiście są najbardziej zahartowani w tym, co zabronione. Owszem, sporo ćpuństwa na medycynie. Strzelali nazwami, których moja wyobraźnia by nie wymyśliła, więc po 1,5h zajęć, które trwały 3h, zaczęłam się robić senna. Chyba powinnam zacząć zagłębiać się w temacie, gdyż cienko widzę swą personę na zajęciach z farmy za rok...

Propedeutyka stomy - doprawdy fascynujące. To tylko potwierdza fakt, że stomatologiem nie mogłabym być w żadnym wypadku.

Jeszcze czeka mnie zdrowie publiczne. Mam nadzieję, że to będzie jeden z tych przedmiotów, które muszą być odbębnione i nikt do nich nie przykłada zbyt dużej wagi.

Mam ambitne plany na nadchodzącą sesję. Z fizjo myślę, że spokojnie mogłabym aspirować na 5, z biochemii marzy mi się 4, co pewnie zmieni się tydzień przed egzaminem, gdy zacznę modlić się o 3. :-D

niedziela, 5 października 2014

Uczelnia nie przestaje zadziwiać

Kiedy myślę sobie, że poziom niemożliwego na mojej uczelni został już dawno osiągnięty, nagle wydarza się coś, co udowadnia, że jednak myliłam się. Wykładowcy stąd chyba rzeczywiście nie mają rodzin. Patofizjo u dwóch grup w piątki kończy się o 21:20, a fakultet z sądówki zaczyna o 5:45 rano. xD


BOŻE, NO ZMIŁUJ SIĘ!

środa, 24 września 2014

Men's Volleyball World Championship; zacznijmy II rok po mistrzowsku

Plan w tym roku nie jest przychylny studentom. Ciekawi mnie sprawa wykładów; obowiązkowe czy nie? Jeśli nie, to wtorek co dwa tygodnie będę miała wolny, tłumy szaleją. Dwie najbardziej imprezowe grupy na roku dostały prezent z dziwkanatu; zajęcia w piątek do 21:20. Śmiechłam, ironia losu, naprawdę. Nie wiem jak mam zareagować na ćwiczenia, które trwają (uwaga!) 4,5h od 7:30!!! Brzmi to jak jakiś kiepski żart. A ja głupia narzekałam na fizjologię trwającą 3h w zeszłym semestrze...

Jako że jestem wiernym kibicem polskiej siatkówki, to w niedzielę miałam zaszczyt przeżyć chwile, które skutecznie doprowadziły mnie do zdarcia gardła. Z tego miejsca pragnę wyrazić słowa gratulacji, podziękowania i uznania dla naszych wspaniałych siatkarzy! Szkoda, że ostatnie i jakże przystojne elementy starej siatkówki, jeszcze tej, którą pamiętam z 2006 roku, powoli będą znikać z ekranów. Ponadto chciałabym zaznaczyć, że dziwnie jest mieć świadomość, że Ci "Panowie" z ekranu są w moim wieku, więc teoretycznie mogliby być kolegami z ławki. Niby nic nowego, bo przydarzyło mi się kończyć klasę gimnazjalną z vice-mistrzami świata koszykówki, ale im nie kibicował cały kraj, kiedy zdobywali medal. Ci są zdecydowanie bardziej medialni. I naprawdę było miło, kiedy znajomi z krajów, z którymi Polacy grali mecze, pisali na facebooku "let's see who's gonna be better" etc. :) Najśmieszniejszy jednak był moment, kiedy podczas oglądania meczu nagle usłyszałam słowa jakże mądrego, amerykańskiego komentatora, który stwierdził: ".... bo siatkówka to polski sport narodowy!" Taaa... gdyby on tylko wiedział, kto jest naszą dumą narodową. xD

PS. Wzięło mnie na lekką innowację bloga. Nie pasuje mi czcionka, pomocy! Proszę o rady w sprawie wielkości i samego jej wyglądu.

niedziela, 14 września 2014

Bye bye Anatomy!

Ogłaszam wszem i wobec, iż żyję, 
a ponadto oficjalnie rozpoczęłam drugi rok studiów. 
Tak moi drodzy, 
ZDAŁAM ANATOMIĘ!!!!

Zmobilizowałam się, kułam po 15h dziennie, robiłam własne schematy, wertowałam 20 książek, a kiedy one wymiękały, korzystałam z wikipedii (tak, to jest idealny atlas anatomiczny :-D) i praktyczny zdałam całkiem gładką ręką. Straciłam 4 punkty, bo dałam się nabrać na ich głupie zagrywki typu obrócimy coś w drugą stronę, usuniemy specyficzne do danego rejonu organy/struktury i zastanawiaj się, co to. Między innymi obrócili tak cross section of the neck i zestresowani ludzie nie zauważyli tego, opisując rzeczy z pamięci, jak to było w atlasie. Na szczęście ten przykład nie zaskoczył mnie. Nie uczyłam się kości, bo po co, przecież łatwe są, a oczywiście na egzaminie miałam ich aż trzy. Mimo wszystko zaznaczone na nich elementy oznaczyłam prawidłowo. Cud, że od października ta wiedza siedziała w głowie nienaruszona. :-D

Teoria zawsze zaskakuje. Moja rada: jak się nauczysz trzech książek na pamięć słowo w słowo, to spokojnie zdasz. Jak nie, to nigdy do końca nie będziesz wiedział/a czy pójdzie Ci dobrze czy może beznadziejnie. :D

Jak wyglądają statystyki? 1/4 roku nie zdała.


Fajnie było, ale się skończyło. Zostały zdjęcia.



I czas na rzeczywistość:



sobota, 9 sierpnia 2014

Zbieractwo


Mój Maleńki zaraz skończy rok. 
18 sierpnia zawitał tu pierwszy post. 
Czas tak szybko leci.

Przez ostatnie kilka miesięcy dorobiłam się kilkunastu książek z angielskiego. Jestem w szoku, że męczy mnie aż tak zaawansowane zbieractwo. Trochę się tłumaczę tym, że przecież muszę mieć na czym ludzi uczyć, aczkolwiek zdrowy rozsądek podpowiada, że wystarczyłyby góra trzy...


A tu podsumowanie freshman year. (1 rok)


 
Pod względem nauki byczę się strasznie, natomiast jeśli chodzi o życie prywatne i "zawodowe", to motorek włączył mi się w zadzie. Wszędzie mnie pełno, do domu trafiam tylko na noc. xD Zaraz jadę do Warszawy, więc może w końcu będę miała czas na zajrzenie do Graya. Z okazji urodzin bloga jadę na wakacje. Akurat tak się złożyło, że wyjeżdżam dokładnie 18stego. This has to be a good sign.

Pochwalę się też, że moja najlepsza przyjaciółka z liceum dostała się właśnie do Arizony do college'u na studia, o których marzyła i opowiadała o nich już te 3 lata temu. Kim będzie? Uwaga, uwaga... ASTRONAUTKĄ! Kozacko, nie? :)

sobota, 26 lipca 2014

Uzależnienia - czyli coś, co skutecznie odciągnie Cię od nauki

Wciągnęłam się w grę Bejeweled, a powinnam już dawno zacząć naukę do kampanii wrześniowej, jednak jak wszyscy dobrze wiemy, im mniej czasu do egzaminu, tym więcej ciekawszych rzeczy do roboty. :-D Ostatnio nawet próbowałam zmusić się do przejrzenia 700 stron starych pytań, ale takie to było interesujące, że aż zmożył mnie sen i jak nietrudno zgadnąć - nic z tego nie wyszło.

Już nie mogę się doczekać kupna nowych książek, jednak boję się dokonać zakupu przed poprawką, ponieważ jeśli nie zdam, to na nic mi się one nie przydadzą. ;<

Zeszły tydzień był bardzo imprezowy. Rodzina lipcowa, urodziny po urodzinach, imieniny po imieninach. Do tego jeszcze chłopaka urodziny nadchodzą, więc śmiem twierdzić, iż wpasował się. :D

niedziela, 20 lipca 2014

Koniec praktyk

Awantura na oddziale wisiała w powietrzu, no i w końcu stało się. Dyrektor szpitala we własnej osobie wkroczył w akcję. No cóż, mówiłam, aby na mnie uważać, ale skoro ktoś ma we krwi olewczy stosunek do tych "niżej postawionych", no to bardzo mi przykro, ale pewnego razu może się zdziwić.

Przez te ostatnie dni oddział stał mi się bardzo obcy. Moi ulubieni pacjenci wrócili do domów, zostało tylko trzech "starych", wszystko wydawało się upierdliwe, a pielęgniarki jeszcze bardziej niż zwykle złośliwe. Z roku na rok jest to samo, uczą tak, aby przypadkiem niczego konkretnego nikogo z lekarskiego nigdy nie nauczyć. Położne przyszły na trzy dni i jakoś na dzień dobry dostały rozpiskę planu praktyk, a ja mimo, że przyniosłam swój z uczelni, to nigdy nie usłyszałam, że dziś będę robiła to, jutro tamto, itd. Przez te ponad dwa tygodnie nie nauczyły mnie jak robić leki, zrobiły to dopiero studentki położnictwa. Kroplówki na początku też nauczyły mnie zmieniać położne. Gdyby nie one, to nie wiem, co bym na tym oddziale poza myciem robiła.

Kiedy przyszłam do szpitala po podpisy oddziałowej, w drzwiach spotkałam dwóch pacjentów. Pana Ku Klux Klan i jego kolegę od kawy, który na oddziale przebywa już miesiąc, a operacji miał tyle, że ciężko zliczyć i cud, że żyje. :-P Przywitali się radośnie i stwierdzili, że prywatnie prezentuję się znacznie korzystniej niż w szpitalnym uniformie. xD Chwilę pogawędziliśmy i prawdopodobnie to był ostatni raz, kiedy widziałam jednego jak i drugiego. Szkoda. Jestem sentymentalna pod tym względem.

Po godzinach praktyk (bo oczywiście w trakcie 7-godzinnej zmiany nikt mnie z oddziału puścić nie chciał) udało mi się sporo razy asystować przy operacjach i przyglądać się z bliska zabiegom różnej maści. Całkiem fajna sprawa. Narzędzia już znam, robiłam nawet za instrumentariuszkę, co uważam za znacznie ciekawsze niż stanie i trzymanie haków, które wbrew pozorom czasami nie są wcale takie łatwe do trzymania, a stanie i mocowanie się z nimi przez 6h nie należy do najprzyjemniejszych, zwłaszcza, kiedy ma się spięte mięśnie w odcinku lędźwiowym przez długoletnie noszenie szpilek. Auć.

Wybieram się do pracy. Waham się trochę. Chłopak jedzie do Chorwacji z rodziną, pierwotnie miałam jechać z nimi, ale nie będę ojca nawet o grosza prosiła. Raz robi awantury o to, że mam do niego po centa nie przychodzić, a potem robi awanturę, że ja do niego po pieniądze nigdy nie przychodzę, nawet jak mi potrzeba. I tak źle, i tak niedobrze. Ostatnio nawet usłyszałam, że (uwaga!) palma mi odbiła, bo chcę iść do pracy. xDD Mój kochany tatuś naprawdę boi się, żebym przypadkiem nie miała nawet kawałka swojego grosza, gaaasz.

Chciałam namówić rodzinkę na wakacje w Tajlandii, ale po tym, co Ruscy z Malezją wyprawiają, chyba nie mam ochoty lecieć w tamtą stronę świata. xd Ojciec do RPA jechać nie chce, ponieważ twierdzi, że go murzyn na ulicy zastrzeli, no okej, ciemnogród zaprezentował, ale to całkiem w jego stylu. Chodziła mi też opcja Egiptu po głowie, aczkolwiek to też nie wypali, bo samej mi się tam trzeci raz leciec nie chce (no i swojej kasy nie mam.) Rodzice znów chcą lecieć do Stanów, ale za to mi się tam nie chce lecieć, bo już mam tego miejsca po dziurki w nosie z wiadomych względów. Tak to jest jak się zwiedziło praktycznie cały świat, to potem każda wycieczka będzie miała jakieś "ale". No nic, jak nie teraz, to za rok sobie odbiję z nawiązką...

Mam wrażenie, że ten post ma charakter mielenia smutów, dlatego też uważam, że dzienny limit na narzekanie właśnie wykorzysałam, w związku z czym oddalam się stąd i chyba zmierzę na shopping. Coś niepokojącego dzieje się z moją osobą, ponieważ od kiedy zaczęłam studia, nigdy nie byłam na sporych zakupach. :o Chyba sposób na zakupoholizm sam się wynalazł. :D

piątek, 11 lipca 2014

Praktyki vol 3

Członek Ku Klux Klan już powoli przegląda na oczy, dziś w końcu ujrzałam jego twarz. Pomagałam przy opatrunkach i nie powiem; stopiona skóra robi wrażenie. W dodatku ów Pan nacierpiał się dziś dość mocno, ponieważ z racji, iż nie dało się pobrać krwi z rąk (poparzone), to pobieraliśmy ze stopy (jednej, bo w drugiej już był wenflon.) Miejsce to, jak wiadomo, nie należy do najmniej czułych, dlatego też nakur*ował się Pan trochę. Na nic stały się jego męki, bo niestety żyłka była za mała i krwi na trzy fiolki nie starczyło. Przyszli lekarze i bawili się z tętnicą udową. Naoglądałam się, nie powiem. Bez znieczulenia się nie obyło, ponieważ pacjent prawie z łóżka wyskakiwał. Nie dziwi mnie to. W końcu pobrali i mogli wpuścić do próbek do badania na bakterie. Śmiechłam trochę, gdy pielęgniarka nie wiedziała, do którego jakie oznaczenie ma dać, bo nie wiedziała, które to tlenowe, które beztlenowe, ponieważ oznaczenia były po angielsku, huehuehue. No jak mi przykro, gówno studentka komuś dupsko uratowała, kto by pomyślał. Wracając do Pana Ku Klux Klan - dobrze, że facet jest kasiasty, ponieważ szpital nie ma na stanie opatrunków, które rzekomo działają cuda, a który jeden mały (15x10cm) kosztuje 50zł. Odbiegając od jego przypadłości; Pan jest super śmieszny. Zachowuje dystans do całej sytuacji. Po żartach i rozmowie widać, że jest wykształcony. Żona prokurator.

Pan Achilles został wypuszczony do domu. Niestety nie miałam okazji się z nim pożegnać, ponieważ na trzy dni uwięzili mnie na POP-ie. Akurat jak wychodziłam z oddziału widziałam jak odjeżdżał samochodem (jego kolega z pokoju, który odprowadził go, poinformował mnie) Ma się odezwać na fejsbuku. Miło.

Pan kolega Achillesa aka Pan Makaron też już poszedł do domu. Szkoda, bo wesoło z nim było. Z Achillesem z pokoju wydzierali się na korytarz do mnie. Zaczepiali, że fajne łóżka wioze na prześwietlenie, żebym wzięła łóżko z sali obok i położyła się z nimi, po co tak zapitalać non stop. xD Kolejne promyczki na oddziale. :) Załatwiłam Makaronowi szybszy wypis z oddziału, chociaż tyle mogłam dla niego zrobić poza wenflonami i innymi oddziałowymi "przyjemnościami".

Na POP-ie leży Pani Gips. Miała wypadek. Samochód wpadł w poślizg, uderzył w tira, a od tira odbił się w barierkę. Po drodze dachował kilka razy. Synowa prowadziła, jej nic szczególnego nie jest, a babcia zdrowo poobijana. Dwie ręce połamane, 8 żeber, śledziona pęknięta, liczne obtłuczenia. Przez trzy dni się nią opiekowałam, jeździłam z nią na RTG, poiłam, myłam, mierzyłam cukier, zastrzyk domięśniowy zrobiłam, kroplówki ogarniałam, dren i sondę wyciągałam. Potem szwy ściągałam i opatrunki zakładałam, a na końcu wyciągałam wkłucie z tętnicy udowej. Pani się do mnie przywiązała. Cały czas tylko "Pani Leilo..." Miłe. :-) Nigdy pielęgniarki nie woła, zawsze mnie. Dziś nawet jak byłam na odcinku (podobno tak nazywają resztę oddziału) to wyglądała mnie czy nie przemykam na korytarzu. Twierdzi, że jak trzeba jej coś robić, to robić mam ja, bo muszę się na kimś uczyć, a ona chce mieć świadomość tego, że przyczyniła się do szkolenia przyszłej pani doktor.

Dziś Pan Poparzone Nogi wyszedł z oddziału. Szkoda. Wielka szkoda. Odkryłam tajemnicę poparzenia jego nóg. Aż opowiem, bo nie mogłam dzisiaj ze śmiechu. Nie powinnam się śmiać, ale takiego scenariusza chyba nawet scenarzysta by nie wymyślił. Na oddział trafił poobijany, coś tam z głową miał, nie wnikałam w szczegóły. Trafił w ciągu alkoholowym, więc trochę świrował, leżał na pasach, potem uciekał przez okno i takie cuda z nim były. W międzyczasie pajac zapalił sobie w pokoju fajurka, gdy leżał w łóżku i postanowił wywalić peta gdzieś przed siebie. Pech chciał, że pet trafił w łóżko i zakopał się w koc. No i facet stanął w płomieniach. :) Leży od drzwi, więc na miejscu ludzi z pokoju coś bym próbowała zrobić, a oni nic. Gdyby pielęgiarki nie ogarnęły w czas sytuacji, to by w trójkę zjarali się żywcem. Dzisiaj zmieniałam mu opatrunek na tych nogach. Opatrunkowa taka zafascynowana była naszą (moją i poparzonego) współpracą, że chciała zrobić nam zdjęcie i nawet przyprowadziła inną siostrę, aby popatrzyła. Szkoda, że już go wypisali, ale na pewno go jeszcze zobaczę. Doktor powiedział, że odwiedzimy go w poniedziałek.

Pan od 13 śrub w nodze też już jest w domu. Też szkoda, bo bardzo go lubiłam. On mnie chyba też skoro dziękował za opiekę i okazję do tego, że mógł przyczynić się do mojej edukacji (!) Nawet zaproponował, abym odwiedziła go w domu, bo ktoś w końcu musi robić mu zastrzyki, a on nie umie. :D Gdyby mieszkał bliżej, to bez problemu, ale trochę drogi nas dzieli niestety. Znam jego adres, więc jak się stęsknię, to wpadnę na pogaduchy. xD Żegnając się nie powiedział "do widzenia". Pożegnał się mówiąc "do zobaczenia." :-) Mam wpaść, jak będą mieli festyn na osiedlu.

Dostałam czekolady od pacjentów. Szok w kapciach. Zaczynając praktyki nie powiedziałabym, że ktokolwiek będzie chciał mi dać prezent za opiekę. Trochę obrosłam w piórka, bo czekolady dostałam JA, a nie pielęgniarki. Yay! Sukces.

Dziś stałam przy operacji, podjara podjara! Dwa dni temu wzięli mnie do gastroskopii. Dzień na gastro i kolonoskopii zaliczony. Lekarz bekowy, śmiechu co niemiara. Pielęgniarki tam też są super.

Wzloty i upadki na oddziale są także obecne. Wszyscy moi wspaniali pacjenci zostali wypisani, na oddział trafiły same upierdliwe osobniki. (Na przykład dzisiaj w pełni sprawna pani stwierdziła, że chce, aby ją umyć, LOL.) Do tego pielęgniarki niezmiennie mnie drażnią. Dziś znów zostałam oddelegowana do mycia. FASCYNUJĄCE. Szkoda, że wenflonów i zastrzyków nie robię z taką częstotliwością jak myję dupska. ;-) Szkoda, że ja to robię, a przyszłe położne WCALE. Ciekawe komu się to w przyszłości bardziej przyda; lekarzowi czy położnym?

Pogadałam dziś z doktorami. Chyba koniec moich praktyk, bo pomimo ich upomnień ja nadal jestem ochoczo odsyłana do mycia. Z nauką to niewiele ma wspólnego, dlatego też szkoda mojego czasu. Wolę poświęcić się zarabianiu $$. Z ojcem wciąż krucho, nadal mnie wkurza, ale odkryłam, że coraz mniej interesuje mnie on. Przestałam się bać. Jak będę musiała wyjść z domu, to wyjdę.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Praktyki vol 2

Dzień 7 za mną. Trochę rozkręciły mi się te praktyki. Trochę bardzo. Wszystko niestety hamują nieco zazdrosne pielęgniarki i rozżalona oddziałowa, która jak się dziś od doktora dowiedziałam, próbowała kilka lat dostać się na medycynę i nici. Tak więc mam odpowiedź na to czemu tak ochoczo w pierwszy dzień przedstawiała mi plan praktyk z naciskiem na mycie pacjentów uargumentowane "musi Pani wiedzieć jak zbudowany jest czlowiek." Nie, rzeczywiście, po rocznym kursie anatomii - NIE WIEM.

Mam na oddziale praktycznie w każdym pokoju jakiegoś zaprzyjaźnionego pacjenta. Zaczęłam się tam czuć jak w domu, serio. Jakiś przełom był w tą niedzielę. Zostałam przez pacjenta z oparzeniem nóg (wspominałam o nim wcześniej, jest w pokoju "trzech wspaniałych") ochrzczona "Pani Doktor Junior". xD Łazi po oddziale, zagląda do punktu pielęgniarskiego i non stop tylko "Pani Doktor Junior jest?" haha, pielęgniarki miały ubaw. Dziś pobierałam mu krew. :D Ochoczo wyciągnął rękę na szczytny cel "masz i się ucz". :D Lubimy się. Zawsze jak mnie widzi jak przechodzę obok to woła "Doktor Junior, cho na bajere". Dziś stwierdził, że jak mi gorąco na oddziale, to przecież nikt nie broni w bikini chodzić, on na plaży być nie może, to chociaż niech personel wprowadzi mu taki nastrój. Beka! Można nazwać, że jest jednym z tych promyczków, które rozświetlają mi dzień.

Jest też pan od wypadku na motorze, nie z jego winy, sprawca ma zabrane prawo jazdy, a on 13 śrub w nodze. Dwa dni temu trzeba było przekuć mu wenflon i sam upominał się do pielęgniarek "zawołajcie młodą, niech się uczy!", a myślicie, że mnie zawołały? Przecież mycie przeze mnie pacjentów było ważniejsze w rozwoju kariery przyszłego lekarza. ;-) Ale nic straconego. Dziś rano, gdy przyszłam na oddział już z progu informował, że coś czuje, że ze starego wenflonu nici i będzie trzeba przekłuwać. I rzeczywiście - PRZEKUŁAM PIERWSZY WENFLON! :D Jak się dorwie fajne pielęgniarki, to można wiele.

Wczoraj pierwszy raz pobierałam krew. Pani po 70-tce, co 1,5h musiała przychodzić do nas na kropienie oczu (pacjentka z okulistyki, ale leży nie wiadomo czemu u nas.) Tak wypadło, że morfologię trzeba było zrobić. Siadła i mówię, że krew będzie trzeba pobrać. Przestraszona  popatrzyła na mnie i "PANI BĘDZIE POBIERAŁA MI KREW?! Matko jedyna!", na co ja "niech się Pani nie boi, ja się boję bardziej.", po czym pielęgniarka, która miała to nadzorować dodała "ja też". No i wszyscy w śmiech. Miałam niemałą widownię, bo aż 8 osób się zebrało, ale pobrałam i prawdopodobnie ową Panią zapamiętam do końca życia jako "mój pierwszy raz". :-) Pani żyje, a w dodatku woła za mną po korytarzu "Pani dyrektor!" xd W sumie babcia potrójnie się ucieszyła jak jedna z obserwujących pielęgniarek skomentowała moje pobieranie krwi słowami "niech się uczy, w końcu kiedyś będzie nas leczyła."

Przyjechał Pan nazywany Achillesem, nie trudno zgadnąć, co mu dolega. Współczuję mu, bo zapalony biegacz, strasznie ruchliwy, kocha sport, prowadzi aktywny tryb życia, a tu mu gips dowalili aż pod udo. Dzisiaj miał operację. Pożegnał się przed, przywitał po. Podłączyłam kroplówkę, pogawędził. Coś czuję, że kolejny do pogaduszek. Obok niego leży też dobry delikwent. Stwierdzam po tym, że jak na gastroskopię dziś jechał, to oznajmił, iż "będę jadł makaron." xD Rozbawił mnie. Pytał czy może pić, mówię, że nie, bo przed tym zabiegiem nie można, a jego gość, ktokolwiek to był, kolega czy brat "a wódkę można?" Sami zabawni ludzie wokół. :D

Przyjechał Pan z całą poparzoną twarzą, ma opatrunek i wygląda przez to jak człowiek z Ku Klux Klan.

Od połowy maja leży na oddziale Ukrainiec, który nie ma połowy uda. Poszłam dwa dni temu pogadać i dowiedziałam się, co jest tego przyczyną. Strasznie fajny gość. Dziś fizjoterapeuta go maltretował na korytarzu i jakoś przemykałam bokami nie chcąc przeszkadzać, na co potem ów Ukrainiec (nazwijmy go tak dla rozróżnienia) potem wołał z pokoju "co się Pani nie przywita?!" Takie sytuacje sprawiają, że człowiek czuje się tam potrzebny, akceptowany i lubiany. Pokazywał mi zdjęcia swojego syna, miłe to było.

Na oddziale leży też Pani Doktor. Złamany obojczyk, wpadła pod tramwaj. Kazała zmierzyć sobie ciśnienie i tak to wyszło kim jest z zawodu, ponieważ zorientowałam się, że ogarnia lepiej niż ja na początku. xD Spytałam czy jest pielęgniarką, to sprostowała, że lekarzem. Pogadałyśmy, a dziś z daleka się już uśmiechała. Kolejna swoja osoba. Cieszyła się, że pobieranie krwi i zakładanie wenflonu już za mną, powiedziała, że przyda mi się to na stażu. Przynajmniej jej się przydało.

Mamy też taką babcię, co targa przy sobie kijacha prosto z lasu. xd Łazi z nim jak włóczykij i jeszcze bezczelnie mówi, że to na pielęgniarki, które nie będą się jej słuchać. A mają słuchać, bo ona jest starsza i już. O, takie Ci to przypadki. :D No, ale dobrze, że chociaż zagadywała staruszke po wycięciu woreczka żółciowego, bo ta z kolei całymi dniami jęczała "o jeju, ojezusiu, ojeju, ojezusiu." Słuchać się tego nie da, jedyna pacjentka, która drażni mnie niemiłosiernie (nie lubi samotności i wydziwia), ale dzisiaj wyszła (a przynajmniej takie plany były zanim skończyłam zmianę), więc będzie spokój.

Pani, co pisałam ostatnio, że na pielęgniarki narzeka, a do studentek milusia zmieniła front. Dziś nowe studentki przyszły i na dzień dobry dała im popalić. Fakt faktem, że cała akcja wynikła z tego, że studentki próbowały być z deczka nadgorliwe. Śniadanie przyszło i Nauczycielka (bo jest nią ów pacjentka) chciała, aby nie podłączać jej kolejnej kroplówki na czas jedzenia i toalety (ma problemy z wenflonami i obie łapy już popuchnięte fest, więc lepiej uważać na ten, co ma, a twierdzi, że jak unosi ręce przy jedzeniu, to nie działa to dobrze na wenflon.). Dla mnie nigdy to nie był problem, a one stwierdziły, że pielęgniarki powiedziały, że kroplówka jest na JUŻ. Gie prawda, bo pół godziny w tą czy w tą nikogo nie zbawi, zwłaszcza, że to ostatnia kroplówka była, no ale trudno. Naoglądały się cyrku.

Dziś wypisali schizofrenika, który codziennie rano witał mnie "dzień dobry, miło panią widzieć", dziadka, który przy stwierdzeniu "zmierzę Panu teraz poziom cukru" zawsze odpowiadał "jeśli Pani chce", pana, co miałam z nim swoją pierwszą fontannę z wenflonu i cały pokój Pań, które w sumie problemów nie sprawiały, więc szkoda, bo jeszcze jakieś oszołomy na ich miejsce przyjdą. Pół oddziału poszło dzisiaj do domciu.

Z panem z Poparzonymi Nogami leży dziadek, któremu pierwszy raz bez nadzoru robiłam zastrzyk w brzuch. Wczoraj mieli rozkminę na temat mojego wieku i doszli do wniosku, że mam 16 lat. xd Nie wiem jak można dojść do takiego wniosku, skoro wiedzą, że uczę się na lekarza, ale no dobra, haha. Dziadka wnuczka też się wybiera na lekarski i dziś rozpływał się do żony; coś w stylu "Kazia patrz, nasza wnusia też będzie tak się uczyła." Pan Poparzone Nogi wczoraj miał ze mną dobry dzień. Nie dość, że załatwiłam mu gazetę od innego pacjenta i miał zajęcie, to jeszcze dwa razy dostał ode mnie wrzątek na jego ukochaną kawę z żużlem. Dziś był zrozpaczony, że już wychodzę i pytał czemu nie zostanę dłużej tak jak wczoraj. Odpowiedź prosta; dzisiaj zmiana była średnia i jakoś nie chciało mi się dłużej siedzieć.

Wczoraj też zostałam opieprzona przez babcię schizofreniczkę (bardzo przyjemna kobieta, kilka dni temu godzinę opowiadała mi o wojnie), która od tygodnia czeka na operację i nie mogą jej wziąć, bo ciągle oddaje stolec i boją się, że znów obsra im stół, przez co potem przez pół dnia sala operacyjna będzie nie do użytku. xd Przyszłam wczoraj, aby podłączyć kroplówkę, bo ktoś genialny stwierdził, że wprowadzą ścisłą dietę i na kroplówki przejdą, na co pacjentka wykrzyknęła: "idź stąd, nie widzisz, że się pakuję?!" A trzymała kołdrę w rękach.

Dzieje się jak widać duuużo. Mam nadzieję, że moich ulubionych pacjentów przetrzymają trochę, bo smutno bez nich będzie. Jeszcze nie nabrałam znieczulenia jak wszyscy pracownicy oddziału i przywiązuję się trochę, zwłaszcza jak ktoś jest super.

środa, 2 lipca 2014

Początek praktyk

Dwa dni za mną na oddziale chirurgii w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym. Pierwszy dzień dał mi w kość, aż musiałam przespać ze 12h i jak wróciłam do domu, tak potem wstałam na kolejny dzień szpitalnych przeżyć. Ledwo weszłam na oddział, a usłyszałam, że gorzej wybrać sobie nie mogłam i że czeka mnie niezły chrzest. Koleżanka, którą poznałam na szkoleniu jest na urologii i dziś mi napisała, że pielęgniarki na oddziale powiedziały jej, że najgorzej jest na chirurgii i nefrologii. Trochę zazdroszczę tym, którzy nie muszą robić 7h, a przychodzą na 2-4 i jest gut. Trochę zazdroszczę tym, którzy po 8 dniach zostali oddelegowani, bo nie było dla nich roboty. Trochę zazdroszczę tym, którzy nie muszą przychodzić na 7 rano.

Na oddziale czasami śmiesznie, czasami groźnie, czasami nudno. Pierwszy dzień był kiepski, wdrażanie się jest najtrudniejsze. Po oddziale wraz ze mną chodzą także dwie studentki położnictwa z drugiego roku. Pielęgniarki mnie z nimi mylą i miny strzelają, gdy nie chcę sama podjąć się jeszcze pewnych czynności typu usuwanie wenflonu itd.

Mam już za sobą mycie pacjentów. Niby upokarzająca robota dla obydwu stron (dla pacjenta i pielęgniarki), ale na mnie to wrażenia szczególnego nie robi. Mycie jak mycie, no trudno.

Zmienianie kroplówek idzie mi już super. Mam jeszcze problem z odkręcaniem, bo jak pielęgniarki zakręcą przy wenflonach, to obcęgami można byłoby się posiłkować, ale daję radę. Czasami boję się cofającej krwi, bo cała procedura poekspozycyjna jest trochę przerażająca, a bura na oddziale niezbyt fajna, ale na razie radzę sobie i nie ma aż tak wielkich fontann w moją stronę, aby wylały się poza ligninę (chyba tak się to zwie.)

Nauczyli mnie dziś mierzyć ciśnienie tradycyjnym aparatem. (elektronicznym to żadna filozofia :P) Przyszedł dziś lekarz i pytał o ten elektroniczny, niestety takiego na stanie nie ma (jest zbyt mało dokładny) i prosił, abym zmierzyła mu ciśnienie, bo on sam nie potrafi tym tradycyjnym. xD

Na oddziale leżą różne przypadki. Po i przed operacjami, wyrostki, woreczki żółciowe, odwyki alkoholowe, ortopedia, rany szarpane, wstrząsy mózgu i wszystko, co możliwe. Największe wrażenie zrobił na mnie pan, który nie ma połowy uda. Nie wiem jak do tego doszło, ale widok wow. Jest też pan po amputacji nogi w tym samym pokoju. Najbardziej charakterystycznymi przypadkami są dwie 90-letnie Panie i pan po 40, wszyscy mają schizofrenię. Pani non stop każe odbierać sobie poród i robi kołyski dla "dziecka", a potem je kołysze. Pan żadnych oznak poza nieobecnym wzrokiem i dokumentacji w papierach nie ma. Jest jeszcze na POP-ie Pani, która widzi psy na oddziale, każe sobie ściągać buty z nóg, których nie ma i inne tego typu akcje. Dziś podłączona do aparatury walczyła ze mną, że chce zejść z łóżka i już przekładała nogi przez barierki. Musiałam ją oszukiwać, że jak mi da zmierzyć cukier, to pójdziemy, gdzie zaczęła wykrzykiwać, że krzty współczucia nie mam itd, itd. Jest też trójka wspaniałych, trzech facetów w pokoju. Jeden z obiema nogami złamanymi i czymś dodatkowym, drugi z ręką, nogą złamaną i jakimś innym bonusem, a trzeci na odwyku alkoholowym. Dwóch pierwszych notorycznie prowadzi podryw, wesoło dzięki nim.

Jest też Pani, która bardzo uprzykrza życie pielęgniarkom i tylko studentkom daje robić przy sobie, haha. Jak pielęgniarki kroplówki podłączają, to ona niby przypadkiem wenflon wyrywa. Cały czas narzeka, że opieka jest do bani i nie życzy sobie takiego traktowania. Ja dziś przyszłam, to zabawnie prosiła, abym jeszcze 10 minut jej nie podłączała, bo jest po dwóch kroplówkach i chce mieć chwilę przerwy. Jak już w końcu podłączyłam, to nic nie leciało, więc musiałam przepłukać solą fizjologiczną wenflon, na co ona z wielkim przerażeniem "NIE, NIE, NIE, JA POPUKAM". No i rzeczywiście. Popukała w ramię i kroplówka zaczęła lecieć. Ta Pani też prosi, aby często ją odwiedzać i sprawdzać czy wszystko ok. Słodkie.

Chłopak po wypadku motocyklowym ze wstrząsem mózgu też prowadził dziś podryw. Dostał wypis, a jeszcze błąkał się po korytarzu bez celu. Wcześniej do oddziałowej, jak próbowałam Pani ze schizofrenią z dziewczynami zmierzyć cukier, bajerował, że przy takiej opiece, to on nie da się szybko wypisać z oddziału i będzie wszystko nadzorował z bliska, haha.

Wczoraj w nocy przywieźli pana, co przy remontach bubu sobie zrobił. Ręka w gipsie, palec na szynie, nie wiem, co tam jeszcze ma. Podłączam kroplówkę jego koledze z łóżka obok, który ma schizofrenię (bardzo mnie lubi) i słyszę rozmowę przez telefon "no w gipsie mam, nie będę Ci mógł pokazać fucka, albo właśnie wręcz przeciwnie, będę pokazywał go non stop, bo mi tak zostanie." xD Myślałam, że padnę. Pan zapalony wędkarz.

Oddziałowa kazała mi dziś czytać ulotkę clexane'u. Jutro pewnie będę robiła zastrzyki. Trochę się boję, bo te zakłucia, ugh. Straszna sprawa.

A na dokładkę powiem Wam, że dziś na oddział trafił mój instruktor prawa jazdy. Przykro tak. Leży na korytarzu, wcześniej miał wylew, nic mnie nie pamięta. Moją mamę też uczył jeździć. Pracoholik i w końcu odbiło na zdrowiu. Świat jest mały.

Z ojcem się strasznie kłócę. Rozważam wyprowadzkę z domu i obliczam czy finansowo dam radę.

Uciekam kończyć jeść poziomki i spać, jak zwykle trzeba wstać o 5, aby na oddziale być na 7. (samo wstawanie zajmuje mi pół godziny, prysznic, malowanie i jedzenie godzinę, a dojazd pół)

czwartek, 26 czerwca 2014

Sanepidowskie przeżycia

Chyba dawno tak dobitnie nie czułam jak bardzo kocham Polskę. Trzeba mi było załatwić książeczkę bardzo popularną i słynną z wysiłków z nią powiązanych, a mianowicie: sanitarno-epidemiologiczną. Pomijam fakt, że jak zazwyczaj problemów z wypróżnianiem nie mam i mama nazywa to "dziecko, Ty chyba jelit nie masz" :D to teraz jak na złość constipation dopadło mnie takie, że co najwyżej w kościele, gdybym tylko do niego chodziła, mogłam się modlić o akt defakacji. Rzutem na taśmę załatwiłam wszystko, co zwiążane z ową białą książeczką i właśnie dziś ją odebrałam. Dwa dni temu robiłam też badania na poziom przeciwciał WZW B no i chwała bogu, bo wyszło, że jednak muszę się doszczepić. Szczepienie sprzed 10 lat, kiedy było ono potrzebne na wyjazd do Kenii jest już oczywiście nieważne. Takim sposobem jutro sanepid znów ujrzy moją jakże uroczą osóbkę. Z dzisiejszych przeżyć z owym budynkiem mogę podzielić się jeszcze tym, że przy okienku dowiedziałam się, że nie ma moich wyników krwi. Wiecie dlaczego? No nie dziwne, bo przekręcili moje nazwisko, więc wiadome, że MOICH wyników nie było. Polska.

W poniedziałek o 8:00 w szpitalu wojewódzkim będę przechodziła szkolenie BHP, a potem zacznę swą pierwszą praktykę. Podobno oddziałowa się bardzo ucieszyła, że do nich przyjdę, bo zależy jej na studentach lekarskiego. Znowu Polska polityka się kłania. Tu potrzebni studenci lekarskiego, a szpital nie ma podpisanej umowy z lekarskim wydziałem.

Jutro jadę mamcię odebrać z przeglądu rejestracyjnego, coby nie musiała tam pół dnia siedzieć i pomkniemy kupić mi uniform, ponieważ takiegoż jeszcze nie posiadam. Przy okazji jeszcze swoje autko na przegląd muszę zapisać, bo jakiś kluczyk na desce wyskoczył i straszy zbliżającym się deadlinem.

Wcześniej wspomniałam, że biznes mi się rozkręcił. Jak skype'a nie używałam, tak teraz zrobiło się z niego centrum korepetycyjne. Mam 8-miu stałych uczniów i już tak napięty grafik, że więcej praktycznie nie dam rady. Ojcu dupa z żalu pęknie jak na wakacje pojadę za swoje pieniądze. :D HIHI.

Muszę mieć dobry humor, bo dość humorystycznie napisałam tego posta.

A tak w ogóle, to jeszcze podzielę się z Wami pewnymi obserwacjami. Poprzednim razem napisałam, że anatomię zdały tylko cztery osoby, więc jakim kurcze prawem ta cała reszta 76-ciu delikwentów wypisuje na fejsbuku, że "done with the 1st year of med school" skoro we wrześniu dopiero się okaże czy aby na pewno takie DONE? Najlepsze jest to, że najwięcej takich statusów wytwarzają najbardziej kapuściane głowy roku. :D Nie ma to jak przed znajomymi robić z siebie nerda, a na uczelni kombinować jak zdać.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Wakacje!

Koncert się udał. Dojechaliśmy na miejsce równo na 20, z daleka już słychać było support Fall Out Boysów. Dlaczego z daleka? Podjechałam pod stadion, pewna, że cena biletu parkingowego równa 50zł zniechęci rzeszę polskich cebulaków, a tu co? Brak miejsc. Niemałe zdziwienie mnie ogarnęło, ale cóż mi pozostało; pokierowałam się na jakiś rezerwowy parking (jak dla mnie 100km od stadionu, a tak naprawdę jakieś 500m, ale ciii.) Tyci spóźnieni doszliśmy na swoje miejsca. W przerwie spotkaliśmy się ze znajomymi, zjedliśmy kiełby z grilla, które pomijając, że były najdroższe w naszym życiu, to i największe! Były takie bycze, że aż A. najadł się JEDNĄ, co jest rzadkością. :-D Potem Linkini weszli na scenę i epickość ogarnęła na godzinę świat.

Spytacie jak mi poszła anatomia? 10 czerwca o 12:00 byłam bardziej niż przekonana, że nie będę miała nawet 5pkt i wstyd iść siarę robić, ale postanowiłam zagryźć zęby i na klatę wziąć tę porażkę chociażby po to, aby zobaczyć jak ów praktyczny wygląda w rzeczywistości. Tak więc poszłam i zdziwiłam się, że do zdania egzaminu brakło mi 5pkt. Nastukałam 15, co dało mi 50% i takim pięciopunktowym pechem minęłam się z pisemnym. Niby nic straconego, bo tylko 4 osoby po obniżeniu progu z 66% na 50% zdało, no ale zawsze byłabym ten jeden egzamin do przodu. Miały być plansze z Sobotty, a nie było ani jednej, w zamian dostaliśmy plakaty-rękodzieła. Były trzy grupy testowe i z tego, co pamiętam, co ludzie mówili, to można było trafić na: septa pellucida, superior mesenteric vein, esophagus, rostum of corpus collosum, external capsule, common bile duct, parotid duct, external jugular vein, piriform recess, hyoid bone, platysma, thyrohyoid membrane, quadratus lomborum muscle, external carotid artery i common carotid artery, palmaris longus, renal vein, glabella, inferior sagittal sinus, frenulum of tongue, lateral semicircular duct, anterior cruciate ligament, left auricle of heart, lens, pulmonary valve, pharyngotympanic tube, nucleus pulposus of 5th lumbar intervertebral disc, medial globus pallidus, accessory nerve i jakiś mięsień na cross section of the neck, którego nikt nie mógł rozszyfrować + coś w penisie, ale już mi z pamięci uciekło.

Byłam wczoraj na festynie u siostry chłopaka w szkole i spotkałam swoich starych nauczycieli. Byłam miło zaskoczona, że siedząc w ich gronie (bo jak się okazało moja przyszła teściowa jest z nimi bardzo dobrą koleżanką) czułam się jak jedna z nich. Ploty, ploteczki... Naprawdę mile spędzone popołudnie.

Praktyki zacznę robić od lipca. Chyba, ponieważ po drodze wystąpiły pewne emm... komplikacje.. xD

czwartek, 5 czerwca 2014

Jeszcze nie koniec

Jednak nie będzie końca medycyny. Zdałam ten nieszczęsny ustny (oczywiście prowadzący musiał wybrać moją "ulubioną" formę zaliczenia!) Jak zwykle zdychałam z nerwów, chciałam stamtąd uciekać i poddać się bez próby walki (a potem nawet w jej trakcie), nagle odczuwałam nieodpartą potrzebę załatwienia wszystkich potrzeb fizjologicznych włącznie z wymiotowaniem i płakaniem, a stres nie minął mi po kilku godzinach od zdarzenia, ale ZDAŁAM! ZDAŁAM, ZDAŁAM! Jest jeszcze dla mnie nadzieja na tej uczelni. Żeby nie było wesoło, to powiem Wam, że z 18 studentów tylko 4 zdało. Chyba nie pozostaje mi nic innego jak zostać teraz specjalistą od neurologii. xd

No to do boju rodacy, we wtorek czeka mnie praktyczny. Nie liczę na cuda, bo kiedy uczyłam się neuroanatomii i marnowałam na nią czas, to reszta roku zakuwała już do egzamiu, więc jak nietrudno zgadnąć, jestem z deczka w tyle, ale fajnie byłoby jakimś dziwnym trafem jednak zdać.

Jadę dziś na koncert Linkin Park, więc może odstresuję się trochę w tym jakże stresującym okresie.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Potknięcia, czyli coś, co studenci lubią najbardziej

Sesję z histologii zdać zdałam, ale zadowolona nie jestem. Liczyłam na 5, mam 4, no niechaj będzie. Dzień byłby super, gdyby nie poprawa koła z neuroanatomii, do której zdania brakło mi jakże ogromnej liczby punktów, mianowicie DWÓCH. Tak cholera, znów dwóch punktów. UGH. Jeszcze mam ból dupy, że wszyscy naokoło ściągali, a ja piz&^& nawet telefonu przy sobie nie miałam. Z jednej strony no spoko, gram w otwarte karty i nie oszukuje, ale z drugiej; kto teraz ma problem i komu dupa się pali, a kto siedzi w domu i opija zwycięstwo? Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. W czwartek komisja. Nikt nie wie czy ustna czy pisemna. Jak pisemna, to jeszcze jak cię mogę. Jeśli ustna, to chyba koniec mojej kariery lekarskiej. Tym oto optymistycznym akcentem życzę wszystkim studentom (a zwłaszcza tym z medycyny) zdanej sesji, a sobie powodzenia w najbliższych 10 dniach.

czwartek, 22 maja 2014

Histolotek pokonany!

Podzielę się radosną nowiną, bowiem 
ZDAŁAM PRAKTYCZNY Z HISTOLOTKA!! <3

Biochemię mam już całą zaliczoną, więc do przyszłego semestru się nią nie będę martwiła. Ajajaj! Jeszcze tylko w poniedziałek pisemny z neuroanatomii, w piątek ostatnie koło z fizjologii i KONIEC. Czyli sesja.

A teraz trochę spraw przyziemnych. Zadziwia mnie moja upartość i trzymanie swego. Cieszę się, że co postanowię, to robię. I nadal będę praktykowała "jedna szansa, nie wybaczaj, nie zapominaj."

wtorek, 20 maja 2014

Koło ratunkowe, posiadówka w MC

Tak jak myślałam, brakło mi (uwaga!) 3pkt do zdania koła z bioshitu. Jednak nie ma tragedii, bo przysługuje mi koło ratunkowe (wynalezione tylko i wyłącznie na potrzeby tego kolokwium z racji, iż któreś tam zajęcia przepadły, co uniemożliwiło przeprowadzenie seminarium) i mogę wykonać prezentację w środę, z której otrzymać można max 20% do oceny z koła, więc można powiedzieć, że summa summarum, to tak jakby zdałam. Wystarczy tylko tę seminarkę poprowadzić. Kwasu nie ma, no ale dodatkowy zachód tak, a to tylko 3 pkt i boli.

Wczoraj szczęśliwie zdałam praktyczny z anatomii, dlatego też jedną nogą jestem już w sesji. Jeszcze tylko (albo aż) pozostaje mi zdać pisemny w poniedziałek i będę mogła czekać na 10 i 12 czerwca. (terminy z anaty)

Na czwartkową histologię jeszcze nie zaczęłam się uczyć, ledwo zerkałam na flash cards. Jak już jestem przy temacie histologii, to wczoraj siedząc późnym wieczorem w Makdolcu (McDonald's), gdzieś w okolicach 21, mój przeprzystojny prowadzący przyszedł na hamburgery z kumplem. Śmiesznie było oglądać scenę jak zawieszali głowy nad kuponami.

Przez ten tydzień ma być piękna pogoda, więc chyba skuszę się i w końcu umyję swój wóz. Niby mam budowę na ulicy i piachu, kurzu, brudu, błota pełno wokół, ale już nie mogę patrzeć na tego brudasa.

Mój mały biznesik się rozkręca, yayayay!

czwartek, 15 maja 2014

Dostałam pracę!

Fizjologię też zdałam, jednego punkta do 4 mi zabrakło, więc tragedii nie ma, ale ból dupska owszem. Wczoraj miałam ostatnie koło z biochemii, ale chyba dla mnie i wielu innych przedostatnie, ponieważ nie przewiduję uzyskania 60%. 50% owszem, ale tych kilku punktów pewnie mi zabraknie. Uczyłam się dzielnie do 4 rano, spałam 2h, początkowo byłam hyper active, potem aktywność podczas 3godzinnych zajęć z fizjologii znacznie mi spadła i odczuwałam ponadprzeciętne działanie grawitacji na głowę, która wiecznie opadała jak pijakom spod pobliskiego monopolowego.

W poniedziałek czeka mnie praktyczny z neuroanatomii, a w kolejny poniedziałek teoria, jeśli zdam praktyczny. Szef katedry uprzejmie namawia do zdania praktyki w pierwszym terminie, bo jak nie, to jego skromnym zdaniem zdanie sesji z anatomii będzie wątpliwe.

Zaraz będę miała zajęcia z histologii. Powtórka przed egzaminem praktycznym, który mam dokładnie za tydzień. :D Nie, nie zaczęłam się uczyć, bo dopiero dzisiaj dowiem się jakie preparaty będą nas obowiązywały i zrobimy szybkie review.

Dostałam pracę. Korki wpadły mi w łapki i będę je miała 2-3x w tygodniu po 2 godziny, więc będę bogata. <3 Wczoraj chłopakowi załatwiłam korepetycje z matmy, dlatego też uważam, że powinien odpalić mi prowizje od zarobków, bo nawet dupska nie musiał ruszać w poszukiwaniu chętnych. xD

Byłam na filmie "Inna kobieta" i powiem Wam, że serdecznie polecam. Jakkolwiek fabuła mało ambitna, to film nadrabia humorem. Już nawet nie pamiętam ile razy płakałam na nim ze śmiechu.

czwartek, 8 maja 2014

Biochemia zdana

PROSZĘ PAŃSTWA, ZDAŁAM BIOCHEMIĘ, TAAAAK!!

Wybaczcie za atak ekscytacji, ale chyba nic dnia dzisiejszego i pięciu kolejnych przed nami nie zepsuje mi humoru. Jestem taka szczęśliwa, że aż nie wiem jak mam to wyrazić. :D Nie dość, że zdałam, to jeszcze na 3+, a ja się bałam, że jak zdam, to fartem jednego punkta, bądź nie zdam przez brak 1-3. ACH, życie jest piękne! Takim oto sposobem z mojej 13 osobowej grupy biochemię za sobą mam ja i jeszcze jedna osoba.

Fizjologię dziś pisałam. Pytanka całkiem spoko, bo konflikt serologiczny, defakacja i rola sphincterów, bazofile, rola Ca2+ w mechanizmie pracy mięśni (+ rozpisać ten mechanizm), tetanic contraction i antytoksyny & anatoksyny. Tego ostatniego zapomniałam, a biorąc pod uwagę zasadę "odpowiedź na każde pytanie za minimum 1pkt + 60% punktów do zaliczenia", to może być krucho. Ale nawet jeśli nie powiedzie mi się, to i tak najważniejsze, że zdałam BIOCHEMIĘ! :D

środa, 30 kwietnia 2014

Biochemiczne przeżycia

Świąteczne wolne spędzone bardzo leniwie, większość czasu z chłopakiem. Z rodzicami odwiedziliśmy babcię, nawet wesoło było. Przejechałam się nową furą ojca, różnicy w porównaniu do starszego modelu owego auta nie zauważyłam.

Im więcej mam wolnego, tym gorzej idzie mi zebranie się do nauki. I takim marnotrawnym tokiem doszłam do wczorajszego dnia, który zmusił mnie do spędzenia (uwaga!) 20h ciurkiem nad książkami. Przeprosiłam się z Lippincottem, poprzeglądałam notatki kogoś ze starszego rocznika, które na ED stały się legendą i z roku na rok ratują wielu studentom dupsko. W tym mi. W sumie nie mogę tak mówić, bo dziś miałam poprawę i jeszcze nie wiem czy zdałam. Jak zdam, to fartem. Jak nie zdam, to pechem, bo zabraknie mi 1-3pkt. (kocham notoryczne tracenie po 1-2pkt. przez gapiostwo) TCA, ETC, oxidative phosphorylation - PIERWSZY RAZ W ŻYCIU POJĘŁAM TO W PEŁNYM TEGO SŁOWA ZNACZENIU. Niemożliwe stało się możliwym. Malate-aspartate i glycerol-3-phosphate shuttles, membrany, transportery, cytochrom P450, ROS i możnaby wymieniać jeszcze długo - wszystko w końcu mam w małym paluszku. Jestem w szoku. :D Nigdy nie byłam fanką tych tematów i do tej pory jakoś mi się udawało, ale dobra passa się skończyła i trzeba było ostro przysiąść. Mam nadzieję, że bycie dzieckiem szczęścia nie opuści mnie tym razem i nie będę zagrożona 28 dniem maja, bo to będzie akurat połowa sesji. ;< 22 maja przedtermin praktycznego z histo, 2 czerwca teoria i jak to tak pomiędzy ostatnia szansa biochemii, a jak nie to papatki i w sumie nie wiem co potem, bo wspomniany przedmiot mamy pół na pół w pierwszym i drugim roku.Wiadomo jednak, że jak ktoś nie zda, to ma przesrane.

Co u mnie poza biochemią? Nic. Nie poszłam dziś na fizjologię, bo jak o 4 rano w końcu skończyłam biochemię słowami "koniec, umiem!" i jak zobaczyłam, że znajomość gastrointestinal i muscles nie pomoże mi w zdaniu koła, bo do opanowania miałam jeszcze krew i odporność, to doszłam do wniosku, że może jednak pójdę spać na te dwie godziny. Tak prosze państwa, spałam 2h. A potem cały dzień byłam nadaktywna. Zadziwiające jak człowiek z niedospania może stać się ruchliwy. Pokarało mnie to odkładanie na ostatnią chwilę. Mam jednak nadzieję, że biochemię zdam, a fizjo poprawię bez większych problemów zważywszy na fakt, iż lubię ten przedmiot i posiadam magiczną płytkę, która tłumaczy głupim studentom jak krowie na rowie i nie sposób nie zrozumieć/nie zapamiętać. Doświadczeniami z biologią i jej komisjami zostałam skutecznie przeszkolona i wiem, że pierwszeństwo ma przedmiot, którego nauka nie idzie na pstryknięcie.

Trzy dni pochodziliśmy na uczelnię i kolejne 4 dni wolnego, yay! Potem w połowie maja znów 4 dni wolnego no i krwiożercza sesja za rogiem. Wf mam już prawie zaliczony, 9 podpisów zebrane, jeszcze tylko 3! Może w ten piątek i niedzielę zajrzę na siłownie, to zostanie mi raz i będę miała spokój z fakultetami. Mam wyrzuty sumienia, że nic nie zrobiłam podczas świąt, dlatego też majówkę siedzę w domu i zaglądam do książek. W zeszłą sobotę wytańcowałam się ze swoim lubym na balu przypominającym PROM i muszę przyznać, że było zacnie.

To tyle z nowości, udanej majówki!

niedziela, 20 kwietnia 2014

Ochota na zmiany

Od jakiegoś czasu towarzyszy mi nieodparta ochota na zmiany. Średnio co roku/co pół roku mam ogromną potrzebę wybebeszenia całego pokoju do góry nogami w celu pozbycia się niepotrzebnej makulatury, zeszytów z podstawówki (tak, nadal jestem ich szczęśliwą posiadaczką) lub wymienienia połowy ubrań w szafie. Teraz wzięło mnie na wyprzedaż ciuchów, które ochoczo kupiłam, a które nie doczekały się hucznego odcięcia metki. Często kupuję, kiedy mam zły humor. Zazwyczaj wszystko oddawałam biednym, ale że gotówka w obecnej chwili będzie mile widziana, to jednak zmienię formę radzenia sobie z niepotrzebnym odzieniem.

Poza grzebaniem w szufladach zajęłam się zdjęciem tablicy korkowej. W jej miejsce zawisły zwijane obrazy (takie na rolce, jak pergamin), które dzielnie przytargałam z Chin i Japonii, a także zdjęcia ukochanego. Niedawno wywołałam ponad 100 fotografii, skleiłam całkiem przyjemny album dla A. i porozstawiałam wiele ramek po wszystkich możliwych kątach w pokoju.

Jakiś czas temu nawet zakupiłam specjalną szafko-półkę, coby wszystkie tomiska na uczelnię miały gdzie spoczywać, bo już jedna komoda trochę mi się załamała pod ich ciężarem...

Po długim czasie spokoju nadszedł okres kłótni z ojcem. W sumie to dobrze, niech wydziera się bez powodu i niech tyra najbliższych, to może w końcu miarka się przeleje i desperacja zmotywuje mnie do działania. Od długiego czasu nie mogłam się zebrać do tego, aby zacząć dawać korki z angielskiego, mimo że wiele osób już mnie o to prosiło i ot, nadszedł ku temu czas. Niestety nie mam czasu na podjęcie żadnej regularnej pracy, dlatego też pocieszę się udzialeniem prywatnych lekcji. Boli mnie bardzo fakt, że przez najbliższe 10 lat prawdopodobnie nie wyrwę się spod skrzydła ojca tyrana, bo przecież sama sobie za studia nie zapłacę. Patrzę na znajomych i zazdroszczę im tego, że nie boją się, co będzie potem, jak skończą te swoje śmieszne studia typu zarządzanie polem namiotowym i inne produkcje bezrobotnych. W pewnym sensie też chciałabym udawać, że studiuję, mieć w tym czasie czas na pracę na pełnym etacie (przy byciu studentem dziennym!!) i jeszcze wieczory na siłownię/fitness i balety. Gorycz wylewa mi się uszami, że nie jestem lekko nieodpowiedzialna i nie martwię się tym, co będzie potem, bo może, gdybym nie martwiła, to wszystko byłoby łatwiejsze, rzuciłabym całość w pierony i poszła na swoje. W pojedynkę, to nie jest takie trudne, bo nawet zarabiając te 1500zł, wynajem pokoju z kimś 500 i 1000 zostaje na resztę. Najśmieszniejsze jest to, że mój wspaniały tatuś nawet nie myśli o tym, aby być dumnym z córki, bo przecież: 1.  nie szanuję ojca, bo nie chcę mu butów wiązać i kawy przynosić z ogromną chęcią, jakby to moje największe marzenie było, 2. nie chcę myć okien, kiedy budowa jest przed domem, bo rury kładą i kurz radośnie fruwa we wszystkie strony, 3. nie chcę sadzić kwiatków, 4. inne pierdoły tego typu. Mam do niego ogrmny żal za to, że dzieci traktuje jak służbę, nic wokół siebie sam nie zrobi i nic poza pieniędzmi nie jest w stanie nam dać. Ewentualnie mocny opierdol za nic, po którym nic tylko płakać idzie. Szkoda, że nie wie, jak młodzież teraz się zachowuje. Szkoda, że nie docenia tego, że nie imprezuję, nie palę, nie piję, nie ćpam, nie ma ze mną żadnych problemów, uczę się na nie byle jakich studiach. I szkoda, że inni rodzice cieszą się z dzieci, którymi można się tylko i wyłacznie wstydzić. A na końcu przyjdzie do mnie bliska przyjaciółka i powie "nie martw się, przecież jeździsz mercedesem." Ta niesprawiedliwość mnie dobija i tak jak teraz, wylewa się uszami. Nie wiem po co to wszystko tu piszę. Chyba po prostu musiałam się gdzieś wygadać, a w realu nie ma co brudów wywalać na wierzch, bo przecież dla ludzi ważniejsza jest kasa, kasa, kasa, a nie to, że w domu dzieje się patologia i maltretowanie psychiczne, które przez prawo teoretycznie jest karane. No, ale nic. Pozostaje mi tylko cieszyć się tym, że jeszcze trochę i w końcu stanę na swoich nogach, po czym zapomnę, że mam ojca i zacznę odreagowywać. Brutalne, ale prawdziwe. Zazwyczaj nie da się po mnie poznać, że coś we mnie siedzi, ale święta mają to do siebie, że wyciągają ze mnie najgłębiej ulokowane emocje.

Tak poza smutami, którymi się z Wami podzieliłam żyję od weekendu do weekendu, od kolokwium do kolokwium. Odkryłam, że takim sposobem czas leci w hiper ekstremalnym tempie. Ani się obejrzałam, a tu już X tydzień. Zaraz praktyki. O nie też mam niemały problem. Inni mają czas na pracę i okazję do znalezienia jej już od czerwca, a studenci medycyny jak sobie zrobią praktyki w czerwcu, to w lipcu już pracy nie będzie. Ech... Jak to moja mama cały czas próbuje mnie podnieść na duchu "teraz oni się bawią i korzystają, ale za kilka lat sytuacja się obróci." Trochę, ale tylko trochę mnie to pociesza.

Wczoraj z mamą pichciłam. Nowość, bo ja i kuchnia nie lubimy się za bardzo, ale wczoraj takiego powera dostałam, że aż w szoku byłam. Doszłam do wniosku, że lubię obierać pieczarki. :-D

Po oblanym kole w biochemii i ogromnym niepowodzeniu podczas wielokrotnych prób zintegrowania się z książką Lippincott, której gorąco nie polecam, zaczęłam szukać innej, która pomogłaby mi w miarę gładko przejść przez przedmiot. Natrafiłam na książkę Voet, którą proponuje moja katedra, a która kosztuje (uwaga!) 1000zł. xD Jak nietrudno zgadnąć, zaczęłam szukać dalej.


HAPPY EASTER!

wtorek, 15 kwietnia 2014

Wolne idzie!

W piątek mój przesympatyczny wfista uświadomił mnie, że w ostatnim poście kłamałam, bowiem wolnego nie mam od 19 kwietnia tylko od 17stego. Czyli praktycznie ponad dwa tygodnie wolnego (bez 28-30, kiedy zajęcia jednak będę miała.) Plany mam bogate, choć pewnie i tak z nich nic nie wyjdzie.

Tydzień temu biochemia rozbiła połowę (jak nie więcej) roku i jutro jest poprawa. Zobaczymy, co z tego będzie. Wczoraj było finalne koło z cytofizjologii, mam nadzieję, że mnie nie zaskoczy i będę miała, to z głowy.

W ostatni czwartek miałam ostatnie zajęcia z histologii. Wszystkie kredyciki od początku roku na miejscu, więc obowiązuje mnie preterm (jeśli cytofizjo zdałam.) No i bosko. Potem w maju będą zajęcia (bądź dwa) z przeglądania slajdów do praktycznego i baju baju, będę w raju, jak to zdam i w połowie zakończę sesję letnią.

Moje poniedziałki teraz będą miały mega dziurę w planie, bo co dwa tygodnie na rano od 9:50-11:20, a potem już regularnym tokiem 13:00-14:15 i 18:30-20:15, tja... Wtorki wolne, środy niezmiennie 8-16, czwartki już tylko 16:45-18:15 i piątki wolne (gdzieś tam wf w środku dnia.)

W ten weekend przytyrałam ostro, bo trzy dni z rzędu przyszłam się siłować, coby wf skończyć szybciej niż sesję, bo niestety tak się nam to składa, że te 12 wfów robiąc po bożemu skończy się bodajże pod koniec czerwca, kiedy sesję mamy za sobą już 12. Także spinam poślady i mam już 7 wfów zaliczonych. (jednego mi nie wpisali, wczoraj poszłam robić awanturę, ale zostałam poinformowana, że i tak mi wpiszą, więc zobaczymy po świętach)

Zapomniałam pochwalić się najważniejszym. Anatomię pisemną zdałam na praktycznie maksa, bum bum czaka laka.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Z górki

Niepotrzebnie panikowałam z fizjologią, ponieważ jednak ją zdałam. Bycze koło z anatomii (klatka piersiowa, brzuch, miednica, grzbiet, kończyna dolna) część praktyczną również, a wczoraj było kolokwium pisemne no i przyznam, że całkiem dobrze się czuję. Mam jedynie nadzieje, że nie jest to złudne przeczucie.

Jutro przede mną biochemia, cudów nie przewiduje, bo z racji anatomii jeszcze nie zaczęłam się do tego uczyć, więc pozostaje mi liczyć jedynie na przychylność szczęścia. :-P

Czas ucieka nie wiadomo o czym. Już powoli zaczynam stresować się sesją. Szybko minie, bo zaczyna się bodajże 9 czerwca, a w moim przypadku kończy już 12 czerwca. To taki plan w momencie, kiedy przedtermin z histologii będzie mnie obowiązywał, a szczęśliwie nadal jeszcze obowiązuje. :-D Wiecie, te zasady ze 100% obecnością + kredyt z każdych zajęć podczas pytania + to samo obowiązuje na cytofizjologii.

W czwartek byłam na domówce znajomych z roku. Pierwszy raz od początku roku mogliśmy pobalować. Było miło. Naprawdę cieszę się, że poszłam odreagować. Lepszego świętowania zdania praktycznego i fizjologii nie mogłam sobie wymyśleć. Miało przyjść mało osób, a przyszli wszyscy z wyjątkiem dwóch.

Zaraz będą święta i moje prze-wspaniałe wolne, które będzie trwało prawie dwa tygodnie. Tak mi się pięknie wszystko poskładało, że 19-23 kwietnia mamy planowo wolne, 24 kwietnia wypadła nam histologia, a anatomię odrabiamy w ten czwartek. Piątki mam wolne (tylko fakultet z wfu), więc nadal liczę to jako wolny dzień. Potem weekend, trzy dni na uczelnię i majówka. :-D BOSKO.

piątek, 21 marca 2014

1st Physiology test

Na fizjologii mamy taką wredną zasadę, że aby zdać kolokwium, to nie dość, że trzeba mieć określone procenty (pewnie 60%, jak zwykle), to jeszcze na KAŻDE pytanie trzeba odpowiedzieć, co najmniej na jeden punkt. Pytań mamy sześć po 3pkt i są rzecz jasna otwarte. Takim oto sposobem prawie zacięłam się na pierwszym kole. Nie chcę zapeszać, ale chyba jednak wybrnęłam z opresji, aczkolwiek nigdy nic nie wiadomo. Wyników nadal nie ma, więc cicho siedzę i powiedzmy, że się modlę, bo zdecydowanie wolę mieć to już za sobą. :-P Trochę pipka jestem, ponieważ byłam święcie przekonana, że test ma być bez AUNu, a jednak był z AUNem. Ironia losu chciała, że tych pytań było trochę.

  • Explain NNT
  • Describe a chemical synapse
  • Direct action in AUN
  • Negative feedback loop
  • Temporal summation in AUN
  • i moje ulubione (:D) ganglionic and post-ganglionic receptors in AUN
     
Summa summarum w końcu napisałam te receptory, ale siedziałam długi czas z pustką w głowie i zastanawiałam się czy przypadkiem czegoś nie pomieszałam i czy aby na pewno wszystkie, które przyszły mi do głowy są tymi, o które pytano. Zeźliłam się sama na siebie, że nie przyszło mi do głowy przed kołem, aby rzucić okiem na AUN, no ale co poradzić. Zawsze jakaś nauczka na przyszłość.

Aha i jeszcze martwi mnie, że wszyscy rozpisywali się na te tematy, jakby prace magisterskie pisali, a ja na praktycznie każde z nich krótko, zwięźle i na temat, jakiś poglądowy rysunek, gdzie się dało i tyle. Niby ilość nie jest wykładnikiem jakości, ale że za mało mam stresów, to jeszcze sobie dokładam. Ech, ta ludzka natura.

poniedziałek, 17 marca 2014

Wieczne "niechcemisię"

Pogoda jest tak piękna, że słów mi brak! Włoska zima jest cudowna. Pierwsze koło z biochemii zaliczyłam, jest dobrze! xD W środę fizjologia, więc wypadałoby przysiąść. Niby coś tam umiem, ale wolę "coś tam" zamienić na "zdecydowanie umiem".

Ciągle bym tylko spała i spała. Zaczyna mnie to już nieco martwić...

Za dwa tygodnie koło z anatomii. Klatka piersiowa, grzbiet, brzuch, miednica, kończyna dolna. Chyba czas zacząć się uczyć..

Zastanawiam się, co takiego mam począć, aby zaczęło mi się chcieć. Jakaś mocno niespełniona jestem.

sobota, 8 marca 2014

Śmiechy chichy

Nigdy nie spodziewałam się podobnych sytuacji na anatomii, ale ta, którą chcę przytoczyć jest jednak potwierdzeniem, że studenci medycyny mają nierówno pod kopułą. :-D Mianowicie, przez całe zajęcia mieliśmy prezentacje o przełyku, tchawicy, opłucnej, itd. itd. itd. No i po tym jak skończyliśmy je przedstawiać jeden ze studentów podbiegł do prowadzącego i mówi:

- Doktorze, niech doktor spojrzy. *pokazuje swoje przedramię* Ostatnio zobaczyłem tutaj zmiany. (No i rzeczywiście pojawiła mu się taka "gulka" zaraz za nadgarstkiem)
Doktor patrzy, patrzy, patrzy i mówi:
- To vagina mięśnia tego, tego i tego (podał konkretne nazwy), możliwe, że ostatnio dużo pisałeś i dlatego.
Na co kolega obok do tego z przypadłością wyskoczył:
- Albo zbyt często konia waliłeś.

Tak, pozdrawiam serdecznie. Poziom żartu oczywiście nieco niski, ale tak wszystkich rozbawił, że nie mogliśmy. Prowadzący dyplomatycznie tylko uśmiechnął się pod nosem, a wyśmiany chłopak zadecydował pogrążyć jeszcze bardziej i odpowiedział: "niemożliwe, bo walę sobie lewą, a to jest prawa." xD

wtorek, 25 lutego 2014

Semestr letni, czyste konto

Wolne było i się skończyło. Szlag mnie trafiał, że ja go miałam tylko tydzień, a inne uczelnie po dwa, a nawet trzy i cztery w zależności od kierunku. Nie żebym kogoś najeżdżała, ale gdzie ta sprawiedliwość? Już mi na szczęście przeszło, bo i na "wakacjowiczów" przyszedł czas, więc wszyscy razem stoimy w tym samym miejscu. Tak, to mnie wspiera duchowo. Równość, to jest to! :-D

U mnie jak zwykle burdel na uczelni, na e-mail wszyscy dostali powiadomienie, że mamy się zdeklarować gdzie robimy praktyki, a jak tego nie zrobimy do 19 lutego, to musielibyśmy robić je poza granicami kraju, w którym studiujemy. Czyli cudownie. Skryptu z biochemii też kupić już nie można, bo uczelnia nie wie ilu ma studentów i ile skryptów wypadałoby mieć na stanie. xd Będzie za dwa tygodnie, tylko że za dwa tygodnie, to my mamy już koło z biochemii i ciekawe skąd weźmiemy info o tym, czego od nas wymagać będą.

Komisję z anatomi zdałam. Aż cud, bo ja uwielbiam dochodzić do ustnych części, a tu zdałam na raz i do widzenia. Tylko dwie osoby zdały, także czuję się bosko. Przynajmniej miałam weekend wolny i mogłam rozkoszować się cudowną pogodą. Dobrze jest zacząć nowy semestr z czystym kontem.

Tydzień temu miałam pierwsze zajęcia z biochemii. Kredycik mam. W tym tygodniu muszę poprowadzić seminarium, ponieważ na mojej Alma Mater jest taki system, że każdy student ma w semestrze prowadzić raz seminarium. Fefefe, nie lubię. Ale zgłosiłam się na pierwszy ogień, coby mieć to za sobą, kiedy zaleją mnie kolokwia i nie będę miała czasu na bzdury takie, jakimi są prezentacje.

Książki przyszły! Tym razem jedna z Malezji, druga ze Szwajcarii, a trzecia chyba standardowo z UK. Ta z Malezji, co śmieszne, przyszła pierwsza, a zamawiałam wszystkie w tym samym dniu, o tej samej godzinie. Paradoksy, paradoksy.

Z fizjologii mam bardzo doświadczonego doktora, który już nam zapowiedział, że z racji iż siedzi w szpitalu 30 lat, ma 3 czy 4 sepcjalizacje, to będzie nas uczył fizjologii klinicznej, nie książkowej. No i ok, mi się podoba. Pierwsze zajęcia były z nim całkiem fajne. Co prawda u każdego wyszły braki z liceum, ale przynajmniej zmusi nas to do nauki. Bardzo ludzki człowiek, więc będzie można się z nim dogadać, jeśli w danym tygodniu będzie zbyt dużo kolokwiów. Trochę martwi mnie jego system, że kiedy będzie robił nam wejściówki, a będzie na nich 6 pytań, to mimo, że do zdania potrzebujemy 60%, to musimy je uzyskać ze wszystkich zadań, więc każde musi być rozwiązane na co najmniej 1pkt, aby zaliczył.

Mój plan z jednej strony jest boski, z innej średni. Boski, bo piątki mam wolne, czego konsekwencją są zawalone inne dni, więc średni. Poniedziałki od 9:50-14:15 ciurkiem z pięciominutowymi przerwami, pomiędzy 4 zajęcia. Potem 4h przerwy i od 18:30-20:15 anatomia. Męczący dzień. Środy też mam ostre, bo od 8:00-16:00 ciurkiem. Biochemia ćwiczenia 3h, fizjologia ćwiczenia 3h i wykład fizjologia 2h. Zajedzie mnie ten dzień. ;< Czwartek jako taki.

Nie lubię mieć wolnego, to mnie za bardzo rozleniwia...

Aha, zapomniałabym. Z 10 grup zostało 8. Po pierwszym półroczu 24 osoby zakończyły swoją karierę lekarską.

sobota, 8 lutego 2014

Wolne

FERIE!!

Czas pobiegać po sklepach! :-D


Obrazek mało adekwatny, bo jeszcze z 10 stopni i mogłabym swoim cabrio pojeździć, ale kojarzy mi się on z feriami, więc dodaje. :) Udanego wolnego wszystkim życzę!

sobota, 1 lutego 2014

Historia medycyny zakończona

Historię jednak zdałam, więc nauka semestru w 10h jest jak najbardziej możliwa. xd Co prawda ocena średnia, bo 4,0, ale jak na tak mało czasu poświęconego na naukę, to uważam, iż powinnam się cieszyć, że w ogóle zdałam.
Mam możliwość poprawy tego we wtorek, ale chyba nie jestem aż tak nadambitna i po prostu skupię się na ostatnim terminie biologicznej komisji w piątek. Jak jej nie zdam, to będę miała okazję wyskoczyć z dodatkowych 1,200 euro. Zachęcające, nieprawdaż? :-D Już wiadomo dlaczego usadzili 80 osób, jest to przecież bardzo opłacalne.

Opowiem Wam śmieszną historię. W piątek miałam egzamin na 9 rano. Przychodzę o 8:30, a portierka już z progu wydziera się za mną "A PANI DO KOGO?!".
- Na egzamin z historii medycyny.
- Ale nie mogę Pani wpuścić.
- Na egzamin mnie Pani nie może wpuścić?
- Nie, ponieważ nikogo jeszcze nie ma w budynku.
- A to przepraszam bardzo gdzie ja mam stać? Na dworze? Zimno jest.
- Może Pani tutaj stać. (schody do wejścia na korytarz)

Co ja niby w tym budynku miałam zrobić? Klamki pokraść? Czy tynk ze ścian podwędzić? :D Przecież i tak wszystkie pokoje są pozamykane, więc jaki był problem?

czwartek, 30 stycznia 2014

Chemia za mną

CHEMISTRY IS OVER NOW!

No, zdałam w pierwszym terminie, mam z głowy, brawa dla mnie! Ale jutro historii nie zdam, dla równowagi. xd Czyli z serii; jak w 10h nauczyć się materiału z półrocza, czas start!

piątek, 24 stycznia 2014

Sesja tuż za rogiem

Zatonęłam w książkach. Nowy sposób na naukę znalazłam i z A. chodzimy na jego wykłady, on słucha, a ja uczę się swojego. Całkiem dobre rozwiązanie na wspólne spędzanie czasu, kiedy ma się go mało. :-)

Szał przed kolokwium.

Anatomia mnie lekko mówiąc zdenerwowała. Sesja z chemii już we wtorek. Biologia nadal dziesiątkuje studentów. Chyba tylko 5 osób zdało komisję, a kolejna i ostatnia (ustna bodajże) o ile plotki nie kłamią, będzie 7 lutego (tuż po pierwszym terminie sesji.) W połowie wyszłam, bo sama pierwsza część (genetyka, biologia molekularna + choroby) zajęła prawie 3h bez żadnej przerwy pomiędzy. Takie pranie mózgu zwaliło mnie z nóg. 31 stycznia mam historię medycyny, więc tuż po chemii zabieram się do hist. of med. Łacinę mam już za sobą na szczęście, hurrah!

Śnieg w końcu spadł. Nie wiem czy to dobrze czy źle, na razie nie narzekam. Chciałabym trochę pobiegać po sklepach, zważywszy na fakt przecen, ale czasu nie mogę na to znaleźć. Ubolewam nad tym faktem bardzo. Warto byłoby się zaopatrzyć w drugą parę jakichś płaskich zimowych butów, bo jak już pewnie wspomniałam, na uczelnię w szpilkach nie będę się wychylała. Tak na wszelki wypadek.

wtorek, 7 stycznia 2014

Sylwestrowe szaleństwo, spontan życia

Mam nadzieję, że święta spędziliście w cudownej atmosferze, bez spięć i w upragnionym domowym zakątku. :-) Moje niestety były pełne zawirowań. Całe szczęście wszystko wróciło do normy i jeśli to prawda, że jaki nowy rok, taki cały rok, to powinnam zacząć skakać pod sufit z radości. Tyle szczęścia ile miałam od 31 grudnia do 5 stycznia, to przez wiele lat nie miałam. Tyle spontanicznych działań.. Uśmiech na usta się wkrada.

Przed przerwą świąteczną zdałam aminokwasy, więc mam je już z głowy. Parazytów ani genetyki niestety nie, więc czekają mnie dwie komisje za dwa tygodnie. Przygotowuję się na poprawę kursu za rok, ponieważ komisja jest niemalże nie do zdania. Niby nie jestem sama, bo 89 innych osób również, ale ciąży mi to. Dziwne, że tylko 11 osób zdało.

W czwartek mam praktyczny z anatomii. Szczęście się przyda.

Zastanawiam się czy na ferie nie pojechać na koncert Ellie Goulding. Akurat sesja pięknie mi się układa. Wyjazdy do Warszawy po Sylwestrze będą się mnie trzymały.

Byłam w Płocku i wiecie co? Bardzo pozytywne zdziwienie. Myślałam, że to jakaś mała pipidówa, gdzie dziura dziurę nakrywa, a tu takie zdziwienie. Trzypasmowe drogi w centrum, centra handlowe, ładnie ładnie. Z pewnością będę miała do tego miasta sentyment.

PS. Niech mnie ktoś zagoni do nauki, bo przeżywam kryzys i poświąteczne lenistwo.