Poza grzebaniem w szufladach zajęłam się zdjęciem tablicy korkowej. W jej miejsce zawisły zwijane obrazy (takie na rolce, jak pergamin), które dzielnie przytargałam z Chin i Japonii, a także zdjęcia ukochanego. Niedawno wywołałam ponad 100 fotografii, skleiłam całkiem przyjemny album dla A. i porozstawiałam wiele ramek po wszystkich możliwych kątach w pokoju.
Jakiś czas temu nawet zakupiłam specjalną szafko-półkę, coby wszystkie tomiska na uczelnię miały gdzie spoczywać, bo już jedna komoda trochę mi się załamała pod ich ciężarem...
Po długim czasie spokoju nadszedł okres kłótni z ojcem. W sumie to dobrze, niech wydziera się bez powodu i niech tyra najbliższych, to może w końcu miarka się przeleje i desperacja zmotywuje mnie do działania. Od długiego czasu nie mogłam się zebrać do tego, aby zacząć dawać korki z angielskiego, mimo że wiele osób już mnie o to prosiło i ot, nadszedł ku temu czas. Niestety nie mam czasu na podjęcie żadnej regularnej pracy, dlatego też pocieszę się udzialeniem prywatnych lekcji. Boli mnie bardzo fakt, że przez najbliższe 10 lat prawdopodobnie nie wyrwę się spod skrzydła ojca tyrana, bo przecież sama sobie za studia nie zapłacę. Patrzę na znajomych i zazdroszczę im tego, że nie boją się, co będzie potem, jak skończą te swoje śmieszne studia typu zarządzanie polem namiotowym i inne produkcje bezrobotnych. W pewnym sensie też chciałabym udawać, że studiuję, mieć w tym czasie czas na pracę na pełnym etacie (przy byciu studentem dziennym!!) i jeszcze wieczory na siłownię/fitness i balety. Gorycz wylewa mi się uszami, że nie jestem lekko nieodpowiedzialna i nie martwię się tym, co będzie potem, bo może, gdybym nie martwiła, to wszystko byłoby łatwiejsze, rzuciłabym całość w pierony i poszła na swoje. W pojedynkę, to nie jest takie trudne, bo nawet zarabiając te 1500zł, wynajem pokoju z kimś 500 i 1000 zostaje na resztę. Najśmieszniejsze jest to, że mój wspaniały tatuś nawet nie myśli o tym, aby być dumnym z córki, bo przecież: 1. nie szanuję ojca, bo nie chcę mu butów wiązać i kawy przynosić z ogromną chęcią, jakby to moje największe marzenie było, 2. nie chcę myć okien, kiedy budowa jest przed domem, bo rury kładą i kurz radośnie fruwa we wszystkie strony, 3. nie chcę sadzić kwiatków, 4. inne pierdoły tego typu. Mam do niego ogrmny żal za to, że dzieci traktuje jak służbę, nic wokół siebie sam nie zrobi i nic poza pieniędzmi nie jest w stanie nam dać. Ewentualnie mocny opierdol za nic, po którym nic tylko płakać idzie. Szkoda, że nie wie, jak młodzież teraz się zachowuje. Szkoda, że nie docenia tego, że nie imprezuję, nie palę, nie piję, nie ćpam, nie ma ze mną żadnych problemów, uczę się na nie byle jakich studiach. I szkoda, że inni rodzice cieszą się z dzieci, którymi można się tylko i wyłacznie wstydzić. A na końcu przyjdzie do mnie bliska przyjaciółka i powie "nie martw się, przecież jeździsz mercedesem." Ta niesprawiedliwość mnie dobija i tak jak teraz, wylewa się uszami. Nie wiem po co to wszystko tu piszę. Chyba po prostu musiałam się gdzieś wygadać, a w realu nie ma co brudów wywalać na wierzch, bo przecież dla ludzi ważniejsza jest kasa, kasa, kasa, a nie to, że w domu dzieje się patologia i maltretowanie psychiczne, które przez prawo teoretycznie jest karane. No, ale nic. Pozostaje mi tylko cieszyć się tym, że jeszcze trochę i w końcu stanę na swoich nogach, po czym zapomnę, że mam ojca i zacznę odreagowywać. Brutalne, ale prawdziwe. Zazwyczaj nie da się po mnie poznać, że coś we mnie siedzi, ale święta mają to do siebie, że wyciągają ze mnie najgłębiej ulokowane emocje.
Tak poza smutami, którymi się z Wami podzieliłam żyję od weekendu do weekendu, od kolokwium do kolokwium. Odkryłam, że takim sposobem czas leci w hiper ekstremalnym tempie. Ani się obejrzałam, a tu już X tydzień. Zaraz praktyki. O nie też mam niemały problem. Inni mają czas na pracę i okazję do znalezienia jej już od czerwca, a studenci medycyny jak sobie zrobią praktyki w czerwcu, to w lipcu już pracy nie będzie. Ech... Jak to moja mama cały czas próbuje mnie podnieść na duchu "teraz oni się bawią i korzystają, ale za kilka lat sytuacja się obróci." Trochę, ale tylko trochę mnie to pociesza.
Wczoraj z mamą pichciłam. Nowość, bo ja i kuchnia nie lubimy się za bardzo, ale wczoraj takiego powera dostałam, że aż w szoku byłam. Doszłam do wniosku, że lubię obierać pieczarki. :-D
Po oblanym kole w biochemii i ogromnym niepowodzeniu podczas wielokrotnych prób zintegrowania się z książką Lippincott, której gorąco nie polecam, zaczęłam szukać innej, która pomogłaby mi w miarę gładko przejść przez przedmiot. Natrafiłam na książkę Voet, którą proponuje moja katedra, a która kosztuje (uwaga!) 1000zł. xD Jak nietrudno zgadnąć, zaczęłam szukać dalej.
HAPPY EASTER!
Biochemia bleeee. Ja sobie daję jeszcze kilka dni słodkiego lenistwa zanim zacznę przygody z lipidami :(
OdpowiedzUsuńA sytuację z tatą bardzo dobrze rozumiem i współczuję Ci strasznie, bo ja już jestem po wszystkim. Ale wszystko się ułoży, nawet jeśli będzie trzeba na to trochę poczekać. Dacie sobie radę :)
Mnie tak to niezdanie pierwszego terminu dotknęło, że już siedzę w książkach. Nigdy te tematy do mnie nie trafiały, więc podwójnie dużo czasu będę potrzebowała na ich wkucie. [*]
UsuńCieszę się, że za Tobą wszystko, co złe. Czekamy, czekamy i czekamy, ale niedobre charaktery mają to do siebie, że są niemalże niezniszczalne.
Hmm, mam dość podobną sytuację, moi rodzice są trochę lepiej sytuowani niż przeciętny człowiek, mam własne, nowe auto, ładny dom, pieniądze na wszystkie "zabawki", własne konto w banku, ale mam też bardzo często coś co wg mnie podlega pod lekkie maltretowaniu psychiczne, tj ciągłe, nieprzerwane obrażanie, pretensje i inne chore wymysły. Co z tego, że mam samochód, skoro mogę nim jezdzic praktycznie tylko na zajęcia, bo gdzies dalej to "się pozabijam", co z tego że mogę zrobić imprezę w którymś z kilku domów, skoro właściwie zrobić jej nie mogę, bo "ktoś zachlapie ściany". Poza tym rodzice moi są święcie przekonani, ze wszystko mi wolno, a prawda jest taka, że muszę pytać czy mogę wyjść z domu mając prawie 20 lat, o traktowaniu jak niepełnosprawne umyslowo dziecko nie wspominam. Ale pocieszam się, ze za 4 lata zacznę zarabiać, będę mogła wynająć jakies mieszkanie i zacząć żyć swoim życiem, bez ciągłego strachu czy jesli powiem "nie" rodzicom to zabiorą mi samochód, czy przestaną dawać pieniądze. Trochę to na pewno wygodnictwo, ale ja nie wyobrażam sobie pracować i jednocześnie uczyć się, bo niestety studia przecież zajmują ogromną ilośc czasu. I naprawdę, przy całym szacunku i przywiązaniu do rodziców, zaczynają powoli puszczać mi nerwy. A ludzie zazdroszczą.
OdpowiedzUsuńWesołych Tobie także ;)
Kiedyś też sobie nie wyobrażałam. Od małego w końcu wychowałyśmy się w tym, w czym teraz ślęczymy i w pewnym sensie jesteśmy jakoś przyzwyczajone do sytuacji. Jednak mi po tych prawie 21latach nerwy puściły i wieczne wypominanie oraz próbowanie wmówienia, że bez niego zginę jak (cytuję) "funt mydła w dupie", mam zamiar sobie na boku pracować, on nawet nie musi wiedzieć, a w odpowiedniej chwili mu wszystko wygarnę. No, ale psychopaci mają to do siebie, że najpierw uzależniają od siebie bliskich, a potem ich za to tyrają. Z tym autem i domami, to wypisz wymaluj moja sytuacja. Kupił autko z salonu, wszystko ładnie pięknie, a jak ja chcę wyjechać na jakąś głupią przejażdżkę 200km za miasto, to coś w stylu "nie, bo się rozbijesz". :D Imprezy w domu nawet nie chcę robić, bo to "ktoś zachlapie ściany", to taki sam argument pewnik jak u Ciebie. To jest tak żałosne, że aż śmieszne. Dokładnie tak samo jestem traktowana, jak Ty. 21 lat na karku, ale po północy z imprezy nie mogę wrócić, bo "co powiedzą sąsiedzi!", o wyjazdach ze znajomymi na jakieś wakacje i tego typu wypady nawet nie zaczynam mówić, bo "tam tylko gówniarzeria jeździ, nie zadawaj się z gówniarzami!", a to raczej argument w stylu "nie, bo w ciążę zajdziesz", ale mój ojciec jest na tyle prymitywny, że nie dość, że nie powie mi tego wprost, to jeszcze uważa, że ja mózgu nie mam i o niczym nie marzę tylko o tym, aby z bachorem latać. Żal mi trochę, bo moją mamę w moim wieku traktował jak dorosłą kobietę (idąc jej śladem już od miesiąca powinnam w ciąży chodzić), a mnie teraz jak dziecko ze żłobka, które wszędzie za rękę trzeba prowadzać, bo jakaś niedorozwinięta umysłowo jestem. Co do szacunku... mam go tylko do mamy. W momencie, kiedy ktoś publicznie przy jakichś najgorszych menelach poniża mnie i daje do zrozumienia, że jestem mniej warta, bo jestem kobietą (mój tatuńcio nienawidzi kobiet), cały czas ujmuje i próbuje tylko i wyłącznie stłamsić - mam go gdzieś. Szacunek zyskuje się szacunkiem. Dobrze, że chociaż mamę mam normalną. Tylko, że ona też jest w tej samej sytuacji, bo ojciec od kiedy tylko z nią jest, to poprawia sobie na niej humor i śmiało mogę powiedzieć, że przeszła więcej niż ja. Ech. Smutne to. Niektórzy ludzie nie powinni mieć pieniędzy (łudzę się, że gdyby ich nie miał, to miałby więcej pokory i inaczej traktowałby ludzi.)
UsuńO tak, wracanie z imprez - komitet powitalny stoi pod drzwiami, zanim jeszcze dobrze zdążę przekręcić klucz w zamku, na wakacje ze znajomymi wyjeżdżam od 2 lat, ale ile się trzeba prosić, tłumaczyć gdzie, z kim, czym i po co to już moje. Ostatnio tata życzył sobie, żebym 3 razy ( pod rząd) powtarzala czym wybieram się do koleżanki do innego miasta na weekend, ja niestety jestem dość dumnym człowiekiem, a to wg mnie było po prostu upokarzające, tak więc już się nie wybieram. U mnie w domu też bardzo duzo rzeczy zależy od humoru rodziców, bo mają takie dni, kiedy jest świetnie, rodzina jak z obrazka, a kiedy indziej "mięso lata". Na mnie już ich pretensje i niespełnione ambicje niespecjalnie robią wrażenie, po wynikach matury tak średnio co 2 dzień słyszałam, że jestem podła, zarozumiała, a na korepetycje w 3 klasie chodziłam tylko po to, żeby wyciągać z nich pieniądze i oczywiście mojej mamy ulubione "do niczego się nie nadaję". Ja rozumiem to, że chcą dla mnie życia na dobrym poziomie, żebym sama była w stanie się utrzymać w tych niepewnych czasach, ale sposób motywowania wybrali sobie słaby, jak byłam młodsza działało to lepiej. Jednak ma to też pewnie związek z tym, że jak "dostaję po dupie" to w zasadzie spływa to ze mnie, umiem zachować trzeźwy umysł i jestem raczej "wyprana z emocji" w stresujących sytuacjach (no dobra, zawsze, nawet mam to na papierze od psychologa...). Z drugiej strony źle się czuję wypominając im takie rzeczy, bo w sumie mam wszystko, nie muszę pracować, walczyć o przestrzeń do życia czy mieć własnej, osobnej półki w lodówce, bo mam i takich znajomych. A właściwie jedyną rzeczą jakiej się boję, to że jesli kiedyś będę miała własne dzieci będę kopią swoich rodziców, bez większego szacunku do nich i bez jakiegokolwiek zrozumienia, chociaż przecież wiem jakie to podłe uczucie.
UsuńHAHAHA komitet powitalny - trafiłaś z tym w 10tkę! To samo mam z wyjazdami. Tak pytaniami człowieka umęczy, że się odechciewa. Za każdym razem się dziwi "i co? pociągiem/polskimbusem będziesz jechała?", jakby to jakaś katastrofa była co najmniej. No, ale dla niego jakby miał się tak poruszać, to byłaby ujma na honorze. Po mnie to już tak nie spływa, kiedyś spływało, bo jeszcze nie byłam świadoma tego, co wokół mnie się dzieje i jak inni mają, teraz zaczęłam się przyglądać i mi żal dupę ściska, że ja jestem tak za pysk trzymana, a inni mają tyle swobody, że w porównaniu do mnie możnaby uznać, że to jakieś opuszczone dzieci. Co do wyprania z emocji... u mnie to się tyczy relacji z facetami. Przez ojca ich serdecznie nienawidzę i każda okazja jest idealną do "zemsty". Wyżywam się ile wlezie, zwłaszcza na tych, którzy za blisko podejdą i nieopatrznie się zakochają. Jakąś taką dziwną satysfakcję sprawia mi wiele sadystycznych uczuciowo zachowań. Byłam u psychologa, ale nie za bardzo się dogadałyśmy i stwierdziłam, że dziękuję za pomoc. Rada, że mam stawiać się ojcu w każdej kwestii, który tylko czeka aż komuś przywalić raczej mnie nie przekonała, bo nie sądzę, abym chciała fruwać po ścianach czy być bita pasem po twarzy, jak to mój brat miał okazję zasmakować. Ja nie mam takiej wyrozumiałości dla ojca, jak Ty do swoich rodziców. I już nie będę miała. Skutecznie to ze mnie wypaczył. I nie przekonuje mnie to, że tylko dlatego, że płaci mi za to i tamto (za co płacić i tak musi do 26 roku mojego życia dopóki się uczę) niezależnie od tego jak mnie traktuje mam przystawać i godzić się na wszystko, co złe. Wiedział na, co się pisze. Każdy rodzic wie. Tak jak jego rodzice pracowali m.in na niego, tak on na mnie i ja kiedyś na swoje dzieci. Poza tym to stwierdzenie "rodzice pracuję na dzieci" jest trochę dziwne, bo potem rodzice są starzy i to dzieci latają wokół rodziców, więc to tylko kwestia czasu, kiedy dług się wyrówna.
UsuńEh... rodzice... czasem na serio potrafią zdemotywować. Ale myślę, że jednak gdzieś Twój Tata jest z Ciebie dumny, może tylko nie potrafi tego okazać? Tobie również Wesołych Świąt, zbieraj siły! ;)
OdpowiedzUsuńNie będę go usprawiedliwiała, bo to już nie ma sensu i daje tylko notoryczne rozczarowania. Dziękuję, zbieram siły! :)
UsuńRodzina najbardziej kocha się na odległość. Też miałam nieciekawie i w sumie nadal mam (muszę meldować mamie gdzie idę i o której wrócę mimo iż mieszkam 500km od niej O_o). Pozostaje mi więc życzyć Ci szybkiego usamodzielnienia i cierpliwości do ojca :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, jak byłam w amerykańskim liceum, to wszystko było jak w bajce. Czytałam u Ciebie na blogu, więc też swoje przeszłaś, współczuje. A ta władczość i sztuczna "nadopiekuńczość" jest nie do zniesienia. Dziękuję, to na razie moje największe i jedyne marzenie. <3
UsuńRodzice czasem tacy są. Mój widział mnie w wojsku, bo sam w nim pracuje. Chciał mi wszystko załatwić, nawet nie musiałabym podchodzić do rekrutacji. Matka z kolei widziała mnie jako wykładowce na uczelni. Proponowała doktorat u siebie. Trzymam się od jednego i drugiego z daleka. Chce tylko sobie zawdzięczać.
OdpowiedzUsuń