sobota, 13 sierpnia 2016

[124] Praktyki na internie

Tak się bałam praktyk, a było nawet całkiem fajnie! Poznałam grupę super ludzi, lekarze byli świetni, przypadki trafiały się i ciekawe, i skomplikowane, wszystkiego po trochu. Czy się czegoś nauczyłam, to ciężko stwierdzić, nadal jestem zdania, że taki miesiąc jedyne co wnosi do życia, to zapełnienie czasu i okradzenie wakacji z trzech do dwóch miesięcy plus może jeszcze jakieś tam obycie jak to wygląda na danym oddziale. :-P Z nowych umiejętności na pewno mogę pochwalić się tworzeniem wypisów (czyli praca trochę sekretarska :-D), pisaniem przebiegów i mierzeniem ciśnienia (śmiejcie się śmiejcie, ale do tej pory było to dla mnie nie do przeskoczenia, brakowało jednej ręki. xD)

Jak wyglądał dzień na oddziale? Rano odprawa, chodzenie z pokoju do pokoju, przedstawianie przypadku każdego z pacjentów po kolei, debatowanie nad dalszym leczeniem. Mam wrażenie, że to wszystko jest postawione na głowie. W tym samym czasie chodzą lekarze, co pielęgniarki robią ranne toalety, a pacjenci mają śniadanie, czemu to tak wszystko zusammen do kupy musi być? Później zazwyczaj lekarze zaganiali nas do przeprowadzania wywiadów z nowo przyjętymi pacjentami, rozpisywaniem z nimi kwestionariuszy odnośnie jakichś tam badań (zgody na TK, gastroskopie, itd.) i znowu wypisy, przebiegi, rozpisywanie kart zleceń. Niby było dużo do roboty, ale trochę nuda, więc gdy nie było co robić uciekaliśmy na chirurgię oglądać operacje. :-D

Trochę z radiologami mieliśmy do czynienia, bo codziennie ktoś na oddziale miał do wykonania USG czegoś, a zazwyczaj było ich kilka, więc podpinaliśmy się, zawsze to coś ciekawszego niż siedzenie przed komputerem i przepisywanie papierologii na monitor. *sigh* Zawsze dwójka lekarzy przychodziła i oboje mieli to samo podejście; mieliśmy mówić im po imieniu. o.O Trochę szok, bo jak do lekarza, a w szczególności po specce mówić po imieniu?! :-D Widocznie na radiologii taki klimat panuje, ale do dziś z szoku wyjść nie mogę. Ktoś gówno studentowi mówi żeby być per ty. xD Pod koniec praktyk z kolegą mieliśmy się urwać na cały dzień na radiologię, ale jakoś tak się nieszczęśliwie złożyło, że akurat na oddziale sporo do roboty było, chlip chlip. Niemniej jednak sporo się nauczyliśmy i aż pełna niedowierzania byłam, kiedy na monitorze byłam w stanie dojrzeć coś więcej niż szare maziaje. :-DD Któregoś razu gościnnie przeszliśmy się z USG na geriatrię i nasz super miły lekarz tylko rzucił, abyśmy zerknęli na kartę pacjenta. Patrzyliśmy i patrzyliśmy, nic ciekawego nie wypatrzyliśmy, aż w końcu zonk! Pacjentka miała 102 lata i miała się całkiem całkiem.

Przy okazji wspominania o starych ludziach; mieliśmy zgon i cyrk z nim związany, bo kobieta leżąca obok pani, która umarła, zrobiła taki raban, że cały oddział przez cały dzień był postawiony na szpilkach. Dobra aktorka z niej, codziennie coś nowego odpieprzała, ale sceny związane ze zgonem były kwintesencją jej możliwości. xd Wyniosła się na korytarz i nie chciała wrócić do pokoju, więc wszystkie posiłki jadła przed dyżurką pielęgniarską i tam też spała. xd Taka chora i umierająca, a tyle godzin na niewygodnym krześle wytrzymała. Nie wspomnę już nawet o tym jak pani przynosząca jedzenie pytała czy ma dietę cukrzycową, na co ta odpowiadała, że nienienie!, a jak się pewnie domyślacie, cukrzycę miała niemałą. ;-)

Mieliśmy ciekawy przypadek bezdomnej pijaczki. Przyszła z ogromnym wodobrzuszem, HCV (żółtaczka) i HBs+. W badaniu markerów CA125 wyszło ponad 800, więc od razu powstało podejrzenie raka jajnika. Do tego wszystkiego miała zespół wątrobowo-nerkowy, marskość wątroby i szereg innych dolegliwości, których już nie pamiętam. W wywiadzie podała, że wypija dwie butelki wódki dziennie, na izbę przyszła z ponad dwoma promilami we krwi. :-P Kobieta, jak nietrudno przewidzieć, była dość niereformowalna, w ogóle nie współpracowała z lekarzami i pomimo pogarszającego się stanu, nie miała problemu z wychodzeniem z szeregiem kroplówek na dwór, aby zapalić. Miała mieć badanie ginekologiczne, zgodziła się, a gdy lekarz przyszedł, powiedziała, że w momencie podejmowania decyzji była niepoczytalna i jednak się nie zgadza. Cewnika nie dała sobie założyć, mówiła, że pomoże robić bilans płynów i będzie sikała do specjalnego pojemnika, oczywiście tego nie robiła, więc bilans pozostawał wielką niewiadomą. W trakcie obchodów panom kazała wychodzić z sali (haha, no zabawne.) Brzucha nakłuć się nie dało, bo INR miała za wysoki, furosemid na nią nie działał, zamiast się odwodnić, nabrała wody i z nóg się banie porobiły. Oddział zakaźny wziąć jej nie chciał, przekierowali na gastroenterologię, gastroenterologia miejsc nie miała, więc takim sposobem utknęła u nas. xD Summa summarum kobitka niebawem zejdzie z tego świata (a 35 lat ma), bo nikt nie zrobi jej transfuzji albuminowej, których potrzebowałaby trzech, gdzie jedna kosztuje 12 tysięcy, a do tego jeszcze przeszczep wątroby byłby potrzebny, do którego ona się stanowczo nie kwalifikuje. KOSMOS. Tak się zastanawiam po co państwo zaprząta sobie głowę takimi degeneratami, którzy nic swoim jestestwem nie wnoszą, a wręcz rozmnażają patologię? Jakbym w rządzie była, to od razu takie jednostki wykluczyłabym z prawa do leczenia. Dlaczego jedni zapieprzają dzień w dzień w pracy, odprowadzają ogromne podatki i czekają w nie wiadomo jakich kolejkach w NFZ, a takie niefrasobliwe osobistości brane są w pierwszej kolejności, pomimo tego, że ubezpieczenia nie mają? Niby MOPS ich ubezpiecza, ale po co i czyim kosztem? Ludzi, którzy mają większe ambicje niż chlanie za państwowe pieniądze? Pewnie zaraz zostanę nazwana nazi, ale takie samo podejście mam względem ludzi leczonych na raka z historią palenia w papierach. :-P

Przy cewnikowaniu pana byłam i przyjemnie to nie wyglądało. Rzucał się jak łosoś w górę rzeki i wydzierał, że to boli jakby to operacja była! xD Stażystka się zapomniała i ręki mu nie przytrzymała, prawie wyrwał sobie całe ustrojstwo. Mało co mnie rusza (z reguły tylko złamania), ale wyobrażenie wyrwania tego, zrobiło mi w głowie małe ałi.

Z kilkoma młodymi panami się zakumplowałam i miło było, gdy szło się po korytarzu i gdzieś tam z boku dobiegało "miło panią widzieć, dzień dobry!" <3 Niektórzy pacjenci są naprawdę super. :) Taki równoważnik do tych roszczeniowych zgorzknialców.

Ach, prawie zapomniałam o najważniejszym. Oczywiście pielęgniarki dały popis swojej słodkości. Biedne nie mogły się do nas dowalić, bo już pod nimi nie byliśmy, ale i tak próbowały. Któregoś razu nawet do samej ordynator skakały. Pani ordynator poprosiła, aby umyły i przebrały pacjenta, bo z jakichś powodów był cały mokry i brudny w śniadaniu, a one jej na to, że już go przecież przebierały! Profesor mówi, że no i co z tego, jak teraz nawet się go zbadać nie da, a te już z ryjem, że no nie rozdwoją się i poszły sobie. xd

Pewnie coś mi się jeszcze później przypomni, to edyt zrobię albo nowy post dodam, tymczasem udanych wakacji wszystkim życzę! <3