Świąteczne wolne spędzone bardzo leniwie, większość czasu z chłopakiem. Z rodzicami odwiedziliśmy babcię, nawet wesoło było. Przejechałam się nową furą ojca, różnicy w porównaniu do starszego modelu owego auta nie zauważyłam.
Im więcej mam wolnego, tym gorzej idzie mi zebranie się do nauki. I takim marnotrawnym tokiem doszłam do wczorajszego dnia, który zmusił mnie do spędzenia (uwaga!) 20h ciurkiem nad książkami. Przeprosiłam się z Lippincottem, poprzeglądałam notatki kogoś ze starszego rocznika, które na ED stały się legendą i z roku na rok ratują wielu studentom dupsko. W tym mi. W sumie nie mogę tak mówić, bo dziś miałam poprawę i jeszcze nie wiem czy zdałam. Jak zdam, to fartem. Jak nie zdam, to pechem, bo zabraknie mi 1-3pkt. (kocham notoryczne tracenie po 1-2pkt. przez gapiostwo) TCA, ETC, oxidative phosphorylation - PIERWSZY RAZ W ŻYCIU POJĘŁAM TO W PEŁNYM TEGO SŁOWA ZNACZENIU. Niemożliwe stało się możliwym. Malate-aspartate i glycerol-3-phosphate shuttles, membrany, transportery, cytochrom P450, ROS i możnaby wymieniać jeszcze długo - wszystko w końcu mam w małym paluszku. Jestem w szoku. :D Nigdy nie byłam fanką tych tematów i do tej pory jakoś mi się udawało, ale dobra passa się skończyła i trzeba było ostro przysiąść. Mam nadzieję, że bycie dzieckiem szczęścia nie opuści mnie tym razem i nie będę zagrożona 28 dniem maja, bo to będzie akurat połowa sesji. ;< 22 maja przedtermin praktycznego z histo, 2 czerwca teoria i jak to tak pomiędzy ostatnia szansa biochemii, a jak nie to papatki i w sumie nie wiem co potem, bo wspomniany przedmiot mamy pół na pół w pierwszym i drugim roku.Wiadomo jednak, że jak ktoś nie zda, to ma przesrane.
Co u mnie poza biochemią? Nic. Nie poszłam dziś na fizjologię, bo jak o 4 rano w końcu skończyłam biochemię słowami "koniec, umiem!" i jak zobaczyłam, że znajomość gastrointestinal i muscles nie pomoże mi w zdaniu koła, bo do opanowania miałam jeszcze krew i odporność, to doszłam do wniosku, że może jednak pójdę spać na te dwie godziny. Tak prosze państwa, spałam 2h. A potem cały dzień byłam nadaktywna. Zadziwiające jak człowiek z niedospania może stać się ruchliwy. Pokarało mnie to odkładanie na ostatnią chwilę. Mam jednak nadzieję, że biochemię zdam, a fizjo poprawię bez większych problemów zważywszy na fakt, iż lubię ten przedmiot i posiadam magiczną płytkę, która tłumaczy głupim studentom jak krowie na rowie i nie sposób nie zrozumieć/nie zapamiętać. Doświadczeniami z biologią i jej komisjami zostałam skutecznie przeszkolona i wiem, że pierwszeństwo ma przedmiot, którego nauka nie idzie na pstryknięcie.
Trzy dni pochodziliśmy na uczelnię i kolejne 4 dni wolnego, yay! Potem w połowie maja znów 4 dni wolnego no i krwiożercza sesja za rogiem. Wf mam już prawie zaliczony, 9 podpisów zebrane, jeszcze tylko 3! Może w ten piątek i niedzielę zajrzę na siłownie, to zostanie mi raz i będę miała spokój z fakultetami. Mam wyrzuty sumienia, że nic nie zrobiłam podczas świąt, dlatego też majówkę siedzę w domu i zaglądam do książek. W zeszłą sobotę wytańcowałam się ze swoim lubym na balu przypominającym PROM i muszę przyznać, że było zacnie.
To tyle z nowości, udanej majówki!
środa, 30 kwietnia 2014
niedziela, 20 kwietnia 2014
Ochota na zmiany
Od jakiegoś czasu towarzyszy mi nieodparta ochota na zmiany. Średnio co roku/co pół roku mam ogromną potrzebę wybebeszenia całego pokoju do góry nogami w celu pozbycia się niepotrzebnej makulatury, zeszytów z podstawówki (tak, nadal jestem ich szczęśliwą posiadaczką) lub wymienienia połowy ubrań w szafie. Teraz wzięło mnie na wyprzedaż ciuchów, które ochoczo kupiłam, a które nie doczekały się hucznego odcięcia metki. Często kupuję, kiedy mam zły humor. Zazwyczaj wszystko oddawałam biednym, ale że gotówka w obecnej chwili będzie mile widziana, to jednak zmienię formę radzenia sobie z niepotrzebnym odzieniem.
Poza grzebaniem w szufladach zajęłam się zdjęciem tablicy korkowej. W jej miejsce zawisły zwijane obrazy (takie na rolce, jak pergamin), które dzielnie przytargałam z Chin i Japonii, a także zdjęcia ukochanego. Niedawno wywołałam ponad 100 fotografii, skleiłam całkiem przyjemny album dla A. i porozstawiałam wiele ramek po wszystkich możliwych kątach w pokoju.
Jakiś czas temu nawet zakupiłam specjalną szafko-półkę, coby wszystkie tomiska na uczelnię miały gdzie spoczywać, bo już jedna komoda trochę mi się załamała pod ich ciężarem...
Po długim czasie spokoju nadszedł okres kłótni z ojcem. W sumie to dobrze, niech wydziera się bez powodu i niech tyra najbliższych, to może w końcu miarka się przeleje i desperacja zmotywuje mnie do działania. Od długiego czasu nie mogłam się zebrać do tego, aby zacząć dawać korki z angielskiego, mimo że wiele osób już mnie o to prosiło i ot, nadszedł ku temu czas. Niestety nie mam czasu na podjęcie żadnej regularnej pracy, dlatego też pocieszę się udzialeniem prywatnych lekcji. Boli mnie bardzo fakt, że przez najbliższe 10 lat prawdopodobnie nie wyrwę się spod skrzydła ojca tyrana, bo przecież sama sobie za studia nie zapłacę. Patrzę na znajomych i zazdroszczę im tego, że nie boją się, co będzie potem, jak skończą te swoje śmieszne studia typu zarządzanie polem namiotowym i inne produkcje bezrobotnych. W pewnym sensie też chciałabym udawać, że studiuję, mieć w tym czasie czas na pracę na pełnym etacie (przy byciu studentem dziennym!!) i jeszcze wieczory na siłownię/fitness i balety. Gorycz wylewa mi się uszami, że nie jestem lekko nieodpowiedzialna i nie martwię się tym, co będzie potem, bo może, gdybym nie martwiła, to wszystko byłoby łatwiejsze, rzuciłabym całość w pierony i poszła na swoje. W pojedynkę, to nie jest takie trudne, bo nawet zarabiając te 1500zł, wynajem pokoju z kimś 500 i 1000 zostaje na resztę. Najśmieszniejsze jest to, że mój wspaniały tatuś nawet nie myśli o tym, aby być dumnym z córki, bo przecież: 1. nie szanuję ojca, bo nie chcę mu butów wiązać i kawy przynosić z ogromną chęcią, jakby to moje największe marzenie było, 2. nie chcę myć okien, kiedy budowa jest przed domem, bo rury kładą i kurz radośnie fruwa we wszystkie strony, 3. nie chcę sadzić kwiatków, 4. inne pierdoły tego typu. Mam do niego ogrmny żal za to, że dzieci traktuje jak służbę, nic wokół siebie sam nie zrobi i nic poza pieniędzmi nie jest w stanie nam dać. Ewentualnie mocny opierdol za nic, po którym nic tylko płakać idzie. Szkoda, że nie wie, jak młodzież teraz się zachowuje. Szkoda, że nie docenia tego, że nie imprezuję, nie palę, nie piję, nie ćpam, nie ma ze mną żadnych problemów, uczę się na nie byle jakich studiach. I szkoda, że inni rodzice cieszą się z dzieci, którymi można się tylko i wyłacznie wstydzić. A na końcu przyjdzie do mnie bliska przyjaciółka i powie "nie martw się, przecież jeździsz mercedesem." Ta niesprawiedliwość mnie dobija i tak jak teraz, wylewa się uszami. Nie wiem po co to wszystko tu piszę. Chyba po prostu musiałam się gdzieś wygadać, a w realu nie ma co brudów wywalać na wierzch, bo przecież dla ludzi ważniejsza jest kasa, kasa, kasa, a nie to, że w domu dzieje się patologia i maltretowanie psychiczne, które przez prawo teoretycznie jest karane. No, ale nic. Pozostaje mi tylko cieszyć się tym, że jeszcze trochę i w końcu stanę na swoich nogach, po czym zapomnę, że mam ojca i zacznę odreagowywać. Brutalne, ale prawdziwe. Zazwyczaj nie da się po mnie poznać, że coś we mnie siedzi, ale święta mają to do siebie, że wyciągają ze mnie najgłębiej ulokowane emocje.
Tak poza smutami, którymi się z Wami podzieliłam żyję od weekendu do weekendu, od kolokwium do kolokwium. Odkryłam, że takim sposobem czas leci w hiper ekstremalnym tempie. Ani się obejrzałam, a tu już X tydzień. Zaraz praktyki. O nie też mam niemały problem. Inni mają czas na pracę i okazję do znalezienia jej już od czerwca, a studenci medycyny jak sobie zrobią praktyki w czerwcu, to w lipcu już pracy nie będzie. Ech... Jak to moja mama cały czas próbuje mnie podnieść na duchu "teraz oni się bawią i korzystają, ale za kilka lat sytuacja się obróci." Trochę, ale tylko trochę mnie to pociesza.
Wczoraj z mamą pichciłam. Nowość, bo ja i kuchnia nie lubimy się za bardzo, ale wczoraj takiego powera dostałam, że aż w szoku byłam. Doszłam do wniosku, że lubię obierać pieczarki. :-D
Po oblanym kole w biochemii i ogromnym niepowodzeniu podczas wielokrotnych prób zintegrowania się z książką Lippincott, której gorąco nie polecam, zaczęłam szukać innej, która pomogłaby mi w miarę gładko przejść przez przedmiot. Natrafiłam na książkę Voet, którą proponuje moja katedra, a która kosztuje (uwaga!) 1000zł. xD Jak nietrudno zgadnąć, zaczęłam szukać dalej.
Poza grzebaniem w szufladach zajęłam się zdjęciem tablicy korkowej. W jej miejsce zawisły zwijane obrazy (takie na rolce, jak pergamin), które dzielnie przytargałam z Chin i Japonii, a także zdjęcia ukochanego. Niedawno wywołałam ponad 100 fotografii, skleiłam całkiem przyjemny album dla A. i porozstawiałam wiele ramek po wszystkich możliwych kątach w pokoju.
Jakiś czas temu nawet zakupiłam specjalną szafko-półkę, coby wszystkie tomiska na uczelnię miały gdzie spoczywać, bo już jedna komoda trochę mi się załamała pod ich ciężarem...
Po długim czasie spokoju nadszedł okres kłótni z ojcem. W sumie to dobrze, niech wydziera się bez powodu i niech tyra najbliższych, to może w końcu miarka się przeleje i desperacja zmotywuje mnie do działania. Od długiego czasu nie mogłam się zebrać do tego, aby zacząć dawać korki z angielskiego, mimo że wiele osób już mnie o to prosiło i ot, nadszedł ku temu czas. Niestety nie mam czasu na podjęcie żadnej regularnej pracy, dlatego też pocieszę się udzialeniem prywatnych lekcji. Boli mnie bardzo fakt, że przez najbliższe 10 lat prawdopodobnie nie wyrwę się spod skrzydła ojca tyrana, bo przecież sama sobie za studia nie zapłacę. Patrzę na znajomych i zazdroszczę im tego, że nie boją się, co będzie potem, jak skończą te swoje śmieszne studia typu zarządzanie polem namiotowym i inne produkcje bezrobotnych. W pewnym sensie też chciałabym udawać, że studiuję, mieć w tym czasie czas na pracę na pełnym etacie (przy byciu studentem dziennym!!) i jeszcze wieczory na siłownię/fitness i balety. Gorycz wylewa mi się uszami, że nie jestem lekko nieodpowiedzialna i nie martwię się tym, co będzie potem, bo może, gdybym nie martwiła, to wszystko byłoby łatwiejsze, rzuciłabym całość w pierony i poszła na swoje. W pojedynkę, to nie jest takie trudne, bo nawet zarabiając te 1500zł, wynajem pokoju z kimś 500 i 1000 zostaje na resztę. Najśmieszniejsze jest to, że mój wspaniały tatuś nawet nie myśli o tym, aby być dumnym z córki, bo przecież: 1. nie szanuję ojca, bo nie chcę mu butów wiązać i kawy przynosić z ogromną chęcią, jakby to moje największe marzenie było, 2. nie chcę myć okien, kiedy budowa jest przed domem, bo rury kładą i kurz radośnie fruwa we wszystkie strony, 3. nie chcę sadzić kwiatków, 4. inne pierdoły tego typu. Mam do niego ogrmny żal za to, że dzieci traktuje jak służbę, nic wokół siebie sam nie zrobi i nic poza pieniędzmi nie jest w stanie nam dać. Ewentualnie mocny opierdol za nic, po którym nic tylko płakać idzie. Szkoda, że nie wie, jak młodzież teraz się zachowuje. Szkoda, że nie docenia tego, że nie imprezuję, nie palę, nie piję, nie ćpam, nie ma ze mną żadnych problemów, uczę się na nie byle jakich studiach. I szkoda, że inni rodzice cieszą się z dzieci, którymi można się tylko i wyłacznie wstydzić. A na końcu przyjdzie do mnie bliska przyjaciółka i powie "nie martw się, przecież jeździsz mercedesem." Ta niesprawiedliwość mnie dobija i tak jak teraz, wylewa się uszami. Nie wiem po co to wszystko tu piszę. Chyba po prostu musiałam się gdzieś wygadać, a w realu nie ma co brudów wywalać na wierzch, bo przecież dla ludzi ważniejsza jest kasa, kasa, kasa, a nie to, że w domu dzieje się patologia i maltretowanie psychiczne, które przez prawo teoretycznie jest karane. No, ale nic. Pozostaje mi tylko cieszyć się tym, że jeszcze trochę i w końcu stanę na swoich nogach, po czym zapomnę, że mam ojca i zacznę odreagowywać. Brutalne, ale prawdziwe. Zazwyczaj nie da się po mnie poznać, że coś we mnie siedzi, ale święta mają to do siebie, że wyciągają ze mnie najgłębiej ulokowane emocje.
Tak poza smutami, którymi się z Wami podzieliłam żyję od weekendu do weekendu, od kolokwium do kolokwium. Odkryłam, że takim sposobem czas leci w hiper ekstremalnym tempie. Ani się obejrzałam, a tu już X tydzień. Zaraz praktyki. O nie też mam niemały problem. Inni mają czas na pracę i okazję do znalezienia jej już od czerwca, a studenci medycyny jak sobie zrobią praktyki w czerwcu, to w lipcu już pracy nie będzie. Ech... Jak to moja mama cały czas próbuje mnie podnieść na duchu "teraz oni się bawią i korzystają, ale za kilka lat sytuacja się obróci." Trochę, ale tylko trochę mnie to pociesza.
Wczoraj z mamą pichciłam. Nowość, bo ja i kuchnia nie lubimy się za bardzo, ale wczoraj takiego powera dostałam, że aż w szoku byłam. Doszłam do wniosku, że lubię obierać pieczarki. :-D
Po oblanym kole w biochemii i ogromnym niepowodzeniu podczas wielokrotnych prób zintegrowania się z książką Lippincott, której gorąco nie polecam, zaczęłam szukać innej, która pomogłaby mi w miarę gładko przejść przez przedmiot. Natrafiłam na książkę Voet, którą proponuje moja katedra, a która kosztuje (uwaga!) 1000zł. xD Jak nietrudno zgadnąć, zaczęłam szukać dalej.
HAPPY EASTER!
wtorek, 15 kwietnia 2014
Wolne idzie!
W piątek mój przesympatyczny wfista uświadomił mnie, że w ostatnim poście kłamałam, bowiem wolnego nie mam od 19 kwietnia tylko od 17stego. Czyli praktycznie ponad dwa tygodnie wolnego (bez 28-30, kiedy zajęcia jednak będę miała.) Plany mam bogate, choć pewnie i tak z nich nic nie wyjdzie.
Tydzień temu biochemia rozbiła połowę (jak nie więcej) roku i jutro jest poprawa. Zobaczymy, co z tego będzie. Wczoraj było finalne koło z cytofizjologii, mam nadzieję, że mnie nie zaskoczy i będę miała, to z głowy.
W ostatni czwartek miałam ostatnie zajęcia z histologii. Wszystkie kredyciki od początku roku na miejscu, więc obowiązuje mnie preterm (jeśli cytofizjo zdałam.) No i bosko. Potem w maju będą zajęcia (bądź dwa) z przeglądania slajdów do praktycznego i baju baju, będę w raju, jak to zdam i w połowie zakończę sesję letnią.
Moje poniedziałki teraz będą miały mega dziurę w planie, bo co dwa tygodnie na rano od 9:50-11:20, a potem już regularnym tokiem 13:00-14:15 i 18:30-20:15, tja... Wtorki wolne, środy niezmiennie 8-16, czwartki już tylko 16:45-18:15 i piątki wolne (gdzieś tam wf w środku dnia.)
W ten weekend przytyrałam ostro, bo trzy dni z rzędu przyszłam się siłować, coby wf skończyć szybciej niż sesję, bo niestety tak się nam to składa, że te 12 wfów robiąc po bożemu skończy się bodajże pod koniec czerwca, kiedy sesję mamy za sobą już 12. Także spinam poślady i mam już 7 wfów zaliczonych. (jednego mi nie wpisali, wczoraj poszłam robić awanturę, ale zostałam poinformowana, że i tak mi wpiszą, więc zobaczymy po świętach)
Zapomniałam pochwalić się najważniejszym. Anatomię pisemną zdałam na praktycznie maksa, bum bum czaka laka.
Tydzień temu biochemia rozbiła połowę (jak nie więcej) roku i jutro jest poprawa. Zobaczymy, co z tego będzie. Wczoraj było finalne koło z cytofizjologii, mam nadzieję, że mnie nie zaskoczy i będę miała, to z głowy.
W ostatni czwartek miałam ostatnie zajęcia z histologii. Wszystkie kredyciki od początku roku na miejscu, więc obowiązuje mnie preterm (jeśli cytofizjo zdałam.) No i bosko. Potem w maju będą zajęcia (bądź dwa) z przeglądania slajdów do praktycznego i baju baju, będę w raju, jak to zdam i w połowie zakończę sesję letnią.
Moje poniedziałki teraz będą miały mega dziurę w planie, bo co dwa tygodnie na rano od 9:50-11:20, a potem już regularnym tokiem 13:00-14:15 i 18:30-20:15, tja... Wtorki wolne, środy niezmiennie 8-16, czwartki już tylko 16:45-18:15 i piątki wolne (gdzieś tam wf w środku dnia.)
W ten weekend przytyrałam ostro, bo trzy dni z rzędu przyszłam się siłować, coby wf skończyć szybciej niż sesję, bo niestety tak się nam to składa, że te 12 wfów robiąc po bożemu skończy się bodajże pod koniec czerwca, kiedy sesję mamy za sobą już 12. Także spinam poślady i mam już 7 wfów zaliczonych. (jednego mi nie wpisali, wczoraj poszłam robić awanturę, ale zostałam poinformowana, że i tak mi wpiszą, więc zobaczymy po świętach)
Zapomniałam pochwalić się najważniejszym. Anatomię pisemną zdałam na praktycznie maksa, bum bum czaka laka.
wtorek, 8 kwietnia 2014
Z górki
Niepotrzebnie panikowałam z fizjologią, ponieważ jednak ją zdałam. Bycze koło z anatomii (klatka piersiowa, brzuch, miednica, grzbiet, kończyna dolna) część praktyczną również, a wczoraj było kolokwium pisemne no i przyznam, że całkiem dobrze się czuję. Mam jedynie nadzieje, że nie jest to złudne przeczucie.
Jutro przede mną biochemia, cudów nie przewiduje, bo z racji anatomii jeszcze nie zaczęłam się do tego uczyć, więc pozostaje mi liczyć jedynie na przychylność szczęścia. :-P
Czas ucieka nie wiadomo o czym. Już powoli zaczynam stresować się sesją. Szybko minie, bo zaczyna się bodajże 9 czerwca, a w moim przypadku kończy już 12 czerwca. To taki plan w momencie, kiedy przedtermin z histologii będzie mnie obowiązywał, a szczęśliwie nadal jeszcze obowiązuje. :-D Wiecie, te zasady ze 100% obecnością + kredyt z każdych zajęć podczas pytania + to samo obowiązuje na cytofizjologii.
W czwartek byłam na domówce znajomych z roku. Pierwszy raz od początku roku mogliśmy pobalować. Było miło. Naprawdę cieszę się, że poszłam odreagować. Lepszego świętowania zdania praktycznego i fizjologii nie mogłam sobie wymyśleć. Miało przyjść mało osób, a przyszli wszyscy z wyjątkiem dwóch.
Zaraz będą święta i moje prze-wspaniałe wolne, które będzie trwało prawie dwa tygodnie. Tak mi się pięknie wszystko poskładało, że 19-23 kwietnia mamy planowo wolne, 24 kwietnia wypadła nam histologia, a anatomię odrabiamy w ten czwartek. Piątki mam wolne (tylko fakultet z wfu), więc nadal liczę to jako wolny dzień. Potem weekend, trzy dni na uczelnię i majówka. :-D BOSKO.
Jutro przede mną biochemia, cudów nie przewiduje, bo z racji anatomii jeszcze nie zaczęłam się do tego uczyć, więc pozostaje mi liczyć jedynie na przychylność szczęścia. :-P
Czas ucieka nie wiadomo o czym. Już powoli zaczynam stresować się sesją. Szybko minie, bo zaczyna się bodajże 9 czerwca, a w moim przypadku kończy już 12 czerwca. To taki plan w momencie, kiedy przedtermin z histologii będzie mnie obowiązywał, a szczęśliwie nadal jeszcze obowiązuje. :-D Wiecie, te zasady ze 100% obecnością + kredyt z każdych zajęć podczas pytania + to samo obowiązuje na cytofizjologii.
W czwartek byłam na domówce znajomych z roku. Pierwszy raz od początku roku mogliśmy pobalować. Było miło. Naprawdę cieszę się, że poszłam odreagować. Lepszego świętowania zdania praktycznego i fizjologii nie mogłam sobie wymyśleć. Miało przyjść mało osób, a przyszli wszyscy z wyjątkiem dwóch.
Zaraz będą święta i moje prze-wspaniałe wolne, które będzie trwało prawie dwa tygodnie. Tak mi się pięknie wszystko poskładało, że 19-23 kwietnia mamy planowo wolne, 24 kwietnia wypadła nam histologia, a anatomię odrabiamy w ten czwartek. Piątki mam wolne (tylko fakultet z wfu), więc nadal liczę to jako wolny dzień. Potem weekend, trzy dni na uczelnię i majówka. :-D BOSKO.
Subskrybuj:
Posty (Atom)