Wciągnęłam się w grę Bejeweled, a powinnam już dawno zacząć naukę do kampanii wrześniowej, jednak jak wszyscy dobrze wiemy, im mniej czasu do egzaminu, tym więcej ciekawszych rzeczy do roboty. :-D Ostatnio nawet próbowałam zmusić się do przejrzenia 700 stron starych pytań, ale takie to było interesujące, że aż zmożył mnie sen i jak nietrudno zgadnąć - nic z tego nie wyszło.
Już nie mogę się doczekać kupna nowych książek, jednak boję się dokonać zakupu przed poprawką, ponieważ jeśli nie zdam, to na nic mi się one nie przydadzą. ;<
Zeszły tydzień był bardzo imprezowy. Rodzina lipcowa, urodziny po urodzinach, imieniny po imieninach. Do tego jeszcze chłopaka urodziny nadchodzą, więc śmiem twierdzić, iż wpasował się. :D
sobota, 26 lipca 2014
niedziela, 20 lipca 2014
Koniec praktyk
Awantura na oddziale wisiała w powietrzu, no i w końcu stało się. Dyrektor szpitala we własnej osobie wkroczył w akcję. No cóż, mówiłam, aby na mnie uważać, ale skoro ktoś ma we krwi olewczy stosunek do tych "niżej postawionych", no to bardzo mi przykro, ale pewnego razu może się zdziwić.
Przez te ostatnie dni oddział stał mi się bardzo obcy. Moi ulubieni pacjenci wrócili do domów, zostało tylko trzech "starych", wszystko wydawało się upierdliwe, a pielęgniarki jeszcze bardziej niż zwykle złośliwe. Z roku na rok jest to samo, uczą tak, aby przypadkiem niczego konkretnego nikogo z lekarskiego nigdy nie nauczyć. Położne przyszły na trzy dni i jakoś na dzień dobry dostały rozpiskę planu praktyk, a ja mimo, że przyniosłam swój z uczelni, to nigdy nie usłyszałam, że dziś będę robiła to, jutro tamto, itd. Przez te ponad dwa tygodnie nie nauczyły mnie jak robić leki, zrobiły to dopiero studentki położnictwa. Kroplówki na początku też nauczyły mnie zmieniać położne. Gdyby nie one, to nie wiem, co bym na tym oddziale poza myciem robiła.
Kiedy przyszłam do szpitala po podpisy oddziałowej, w drzwiach spotkałam dwóch pacjentów. Pana Ku Klux Klan i jego kolegę od kawy, który na oddziale przebywa już miesiąc, a operacji miał tyle, że ciężko zliczyć i cud, że żyje. :-P Przywitali się radośnie i stwierdzili, że prywatnie prezentuję się znacznie korzystniej niż w szpitalnym uniformie. xD Chwilę pogawędziliśmy i prawdopodobnie to był ostatni raz, kiedy widziałam jednego jak i drugiego. Szkoda. Jestem sentymentalna pod tym względem.
Po godzinach praktyk (bo oczywiście w trakcie 7-godzinnej zmiany nikt mnie z oddziału puścić nie chciał) udało mi się sporo razy asystować przy operacjach i przyglądać się z bliska zabiegom różnej maści. Całkiem fajna sprawa. Narzędzia już znam, robiłam nawet za instrumentariuszkę, co uważam za znacznie ciekawsze niż stanie i trzymanie haków, które wbrew pozorom czasami nie są wcale takie łatwe do trzymania, a stanie i mocowanie się z nimi przez 6h nie należy do najprzyjemniejszych, zwłaszcza, kiedy ma się spięte mięśnie w odcinku lędźwiowym przez długoletnie noszenie szpilek. Auć.
Wybieram się do pracy. Waham się trochę. Chłopak jedzie do Chorwacji z rodziną, pierwotnie miałam jechać z nimi, ale nie będę ojca nawet o grosza prosiła. Raz robi awantury o to, że mam do niego po centa nie przychodzić, a potem robi awanturę, że ja do niego po pieniądze nigdy nie przychodzę, nawet jak mi potrzeba. I tak źle, i tak niedobrze. Ostatnio nawet usłyszałam, że (uwaga!) palma mi odbiła, bo chcę iść do pracy. xDD Mój kochany tatuś naprawdę boi się, żebym przypadkiem nie miała nawet kawałka swojego grosza, gaaasz.
Chciałam namówić rodzinkę na wakacje w Tajlandii, ale po tym, co Ruscy z Malezją wyprawiają, chyba nie mam ochoty lecieć w tamtą stronę świata. xd Ojciec do RPA jechać nie chce, ponieważ twierdzi, że go murzyn na ulicy zastrzeli, no okej, ciemnogród zaprezentował, ale to całkiem w jego stylu. Chodziła mi też opcja Egiptu po głowie, aczkolwiek to też nie wypali, bo samej mi się tam trzeci raz leciec nie chce (no i swojej kasy nie mam.) Rodzice znów chcą lecieć do Stanów, ale za to mi się tam nie chce lecieć, bo już mam tego miejsca po dziurki w nosie z wiadomych względów. Tak to jest jak się zwiedziło praktycznie cały świat, to potem każda wycieczka będzie miała jakieś "ale". No nic, jak nie teraz, to za rok sobie odbiję z nawiązką...
Mam wrażenie, że ten post ma charakter mielenia smutów, dlatego też uważam, że dzienny limit na narzekanie właśnie wykorzysałam, w związku z czym oddalam się stąd i chyba zmierzę na shopping. Coś niepokojącego dzieje się z moją osobą, ponieważ od kiedy zaczęłam studia, nigdy nie byłam na sporych zakupach. :o Chyba sposób na zakupoholizm sam się wynalazł. :D
Przez te ostatnie dni oddział stał mi się bardzo obcy. Moi ulubieni pacjenci wrócili do domów, zostało tylko trzech "starych", wszystko wydawało się upierdliwe, a pielęgniarki jeszcze bardziej niż zwykle złośliwe. Z roku na rok jest to samo, uczą tak, aby przypadkiem niczego konkretnego nikogo z lekarskiego nigdy nie nauczyć. Położne przyszły na trzy dni i jakoś na dzień dobry dostały rozpiskę planu praktyk, a ja mimo, że przyniosłam swój z uczelni, to nigdy nie usłyszałam, że dziś będę robiła to, jutro tamto, itd. Przez te ponad dwa tygodnie nie nauczyły mnie jak robić leki, zrobiły to dopiero studentki położnictwa. Kroplówki na początku też nauczyły mnie zmieniać położne. Gdyby nie one, to nie wiem, co bym na tym oddziale poza myciem robiła.
Kiedy przyszłam do szpitala po podpisy oddziałowej, w drzwiach spotkałam dwóch pacjentów. Pana Ku Klux Klan i jego kolegę od kawy, który na oddziale przebywa już miesiąc, a operacji miał tyle, że ciężko zliczyć i cud, że żyje. :-P Przywitali się radośnie i stwierdzili, że prywatnie prezentuję się znacznie korzystniej niż w szpitalnym uniformie. xD Chwilę pogawędziliśmy i prawdopodobnie to był ostatni raz, kiedy widziałam jednego jak i drugiego. Szkoda. Jestem sentymentalna pod tym względem.
Po godzinach praktyk (bo oczywiście w trakcie 7-godzinnej zmiany nikt mnie z oddziału puścić nie chciał) udało mi się sporo razy asystować przy operacjach i przyglądać się z bliska zabiegom różnej maści. Całkiem fajna sprawa. Narzędzia już znam, robiłam nawet za instrumentariuszkę, co uważam za znacznie ciekawsze niż stanie i trzymanie haków, które wbrew pozorom czasami nie są wcale takie łatwe do trzymania, a stanie i mocowanie się z nimi przez 6h nie należy do najprzyjemniejszych, zwłaszcza, kiedy ma się spięte mięśnie w odcinku lędźwiowym przez długoletnie noszenie szpilek. Auć.
Wybieram się do pracy. Waham się trochę. Chłopak jedzie do Chorwacji z rodziną, pierwotnie miałam jechać z nimi, ale nie będę ojca nawet o grosza prosiła. Raz robi awantury o to, że mam do niego po centa nie przychodzić, a potem robi awanturę, że ja do niego po pieniądze nigdy nie przychodzę, nawet jak mi potrzeba. I tak źle, i tak niedobrze. Ostatnio nawet usłyszałam, że (uwaga!) palma mi odbiła, bo chcę iść do pracy. xDD Mój kochany tatuś naprawdę boi się, żebym przypadkiem nie miała nawet kawałka swojego grosza, gaaasz.
Chciałam namówić rodzinkę na wakacje w Tajlandii, ale po tym, co Ruscy z Malezją wyprawiają, chyba nie mam ochoty lecieć w tamtą stronę świata. xd Ojciec do RPA jechać nie chce, ponieważ twierdzi, że go murzyn na ulicy zastrzeli, no okej, ciemnogród zaprezentował, ale to całkiem w jego stylu. Chodziła mi też opcja Egiptu po głowie, aczkolwiek to też nie wypali, bo samej mi się tam trzeci raz leciec nie chce (no i swojej kasy nie mam.) Rodzice znów chcą lecieć do Stanów, ale za to mi się tam nie chce lecieć, bo już mam tego miejsca po dziurki w nosie z wiadomych względów. Tak to jest jak się zwiedziło praktycznie cały świat, to potem każda wycieczka będzie miała jakieś "ale". No nic, jak nie teraz, to za rok sobie odbiję z nawiązką...
Mam wrażenie, że ten post ma charakter mielenia smutów, dlatego też uważam, że dzienny limit na narzekanie właśnie wykorzysałam, w związku z czym oddalam się stąd i chyba zmierzę na shopping. Coś niepokojącego dzieje się z moją osobą, ponieważ od kiedy zaczęłam studia, nigdy nie byłam na sporych zakupach. :o Chyba sposób na zakupoholizm sam się wynalazł. :D
piątek, 11 lipca 2014
Praktyki vol 3
Członek Ku Klux Klan już powoli przegląda na oczy, dziś w końcu ujrzałam jego twarz. Pomagałam przy opatrunkach i nie powiem; stopiona skóra robi wrażenie. W dodatku ów Pan nacierpiał się dziś dość mocno, ponieważ z racji, iż nie dało się pobrać krwi z rąk (poparzone), to pobieraliśmy ze stopy (jednej, bo w drugiej już był wenflon.) Miejsce to, jak wiadomo, nie należy do najmniej czułych, dlatego też nakur*ował się Pan trochę. Na nic stały się jego męki, bo niestety żyłka była za mała i krwi na trzy fiolki nie starczyło. Przyszli lekarze i bawili się z tętnicą udową. Naoglądałam się, nie powiem. Bez znieczulenia się nie obyło, ponieważ pacjent prawie z łóżka wyskakiwał. Nie dziwi mnie to. W końcu pobrali i mogli wpuścić do próbek do badania na bakterie. Śmiechłam trochę, gdy pielęgniarka nie wiedziała, do którego jakie oznaczenie ma dać, bo nie wiedziała, które to tlenowe, które beztlenowe, ponieważ oznaczenia były po angielsku, huehuehue. No jak mi przykro, gówno studentka komuś dupsko uratowała, kto by pomyślał. Wracając do Pana Ku Klux Klan - dobrze, że facet jest kasiasty, ponieważ szpital nie ma na stanie opatrunków, które rzekomo działają cuda, a który jeden mały (15x10cm) kosztuje 50zł. Odbiegając od jego przypadłości; Pan jest super śmieszny. Zachowuje dystans do całej sytuacji. Po żartach i rozmowie widać, że jest wykształcony. Żona prokurator.
Pan Achilles został wypuszczony do domu. Niestety nie miałam okazji się z nim pożegnać, ponieważ na trzy dni uwięzili mnie na POP-ie. Akurat jak wychodziłam z oddziału widziałam jak odjeżdżał samochodem (jego kolega z pokoju, który odprowadził go, poinformował mnie) Ma się odezwać na fejsbuku. Miło.
Pan kolega Achillesa aka Pan Makaron też już poszedł do domu. Szkoda, bo wesoło z nim było. Z Achillesem z pokoju wydzierali się na korytarz do mnie. Zaczepiali, że fajne łóżka wioze na prześwietlenie, żebym wzięła łóżko z sali obok i położyła się z nimi, po co tak zapitalać non stop. xD Kolejne promyczki na oddziale. :) Załatwiłam Makaronowi szybszy wypis z oddziału, chociaż tyle mogłam dla niego zrobić poza wenflonami i innymi oddziałowymi "przyjemnościami".
Na POP-ie leży Pani Gips. Miała wypadek. Samochód wpadł w poślizg, uderzył w tira, a od tira odbił się w barierkę. Po drodze dachował kilka razy. Synowa prowadziła, jej nic szczególnego nie jest, a babcia zdrowo poobijana. Dwie ręce połamane, 8 żeber, śledziona pęknięta, liczne obtłuczenia. Przez trzy dni się nią opiekowałam, jeździłam z nią na RTG, poiłam, myłam, mierzyłam cukier, zastrzyk domięśniowy zrobiłam, kroplówki ogarniałam, dren i sondę wyciągałam. Potem szwy ściągałam i opatrunki zakładałam, a na końcu wyciągałam wkłucie z tętnicy udowej. Pani się do mnie przywiązała. Cały czas tylko "Pani Leilo..." Miłe. :-) Nigdy pielęgniarki nie woła, zawsze mnie. Dziś nawet jak byłam na odcinku (podobno tak nazywają resztę oddziału) to wyglądała mnie czy nie przemykam na korytarzu. Twierdzi, że jak trzeba jej coś robić, to robić mam ja, bo muszę się na kimś uczyć, a ona chce mieć świadomość tego, że przyczyniła się do szkolenia przyszłej pani doktor.
Dziś Pan Poparzone Nogi wyszedł z oddziału. Szkoda. Wielka szkoda. Odkryłam tajemnicę poparzenia jego nóg. Aż opowiem, bo nie mogłam dzisiaj ze śmiechu. Nie powinnam się śmiać, ale takiego scenariusza chyba nawet scenarzysta by nie wymyślił. Na oddział trafił poobijany, coś tam z głową miał, nie wnikałam w szczegóły. Trafił w ciągu alkoholowym, więc trochę świrował, leżał na pasach, potem uciekał przez okno i takie cuda z nim były. W międzyczasie pajac zapalił sobie w pokoju fajurka, gdy leżał w łóżku i postanowił wywalić peta gdzieś przed siebie. Pech chciał, że pet trafił w łóżko i zakopał się w koc. No i facet stanął w płomieniach. :) Leży od drzwi, więc na miejscu ludzi z pokoju coś bym próbowała zrobić, a oni nic. Gdyby pielęgiarki nie ogarnęły w czas sytuacji, to by w trójkę zjarali się żywcem. Dzisiaj zmieniałam mu opatrunek na tych nogach. Opatrunkowa taka zafascynowana była naszą (moją i poparzonego) współpracą, że chciała zrobić nam zdjęcie i nawet przyprowadziła inną siostrę, aby popatrzyła. Szkoda, że już go wypisali, ale na pewno go jeszcze zobaczę. Doktor powiedział, że odwiedzimy go w poniedziałek.
Pan od 13 śrub w nodze też już jest w domu. Też szkoda, bo bardzo go lubiłam. On mnie chyba też skoro dziękował za opiekę i okazję do tego, że mógł przyczynić się do mojej edukacji (!) Nawet zaproponował, abym odwiedziła go w domu, bo ktoś w końcu musi robić mu zastrzyki, a on nie umie. :D Gdyby mieszkał bliżej, to bez problemu, ale trochę drogi nas dzieli niestety. Znam jego adres, więc jak się stęsknię, to wpadnę na pogaduchy. xD Żegnając się nie powiedział "do widzenia". Pożegnał się mówiąc "do zobaczenia." :-) Mam wpaść, jak będą mieli festyn na osiedlu.
Dostałam czekolady od pacjentów. Szok w kapciach. Zaczynając praktyki nie powiedziałabym, że ktokolwiek będzie chciał mi dać prezent za opiekę. Trochę obrosłam w piórka, bo czekolady dostałam JA, a nie pielęgniarki. Yay! Sukces.
Dziś stałam przy operacji, podjara podjara! Dwa dni temu wzięli mnie do gastroskopii. Dzień na gastro i kolonoskopii zaliczony. Lekarz bekowy, śmiechu co niemiara. Pielęgniarki tam też są super.
Wzloty i upadki na oddziale są także obecne. Wszyscy moi wspaniali pacjenci zostali wypisani, na oddział trafiły same upierdliwe osobniki. (Na przykład dzisiaj w pełni sprawna pani stwierdziła, że chce, aby ją umyć, LOL.) Do tego pielęgniarki niezmiennie mnie drażnią. Dziś znów zostałam oddelegowana do mycia. FASCYNUJĄCE. Szkoda, że wenflonów i zastrzyków nie robię z taką częstotliwością jak myję dupska. ;-) Szkoda, że ja to robię, a przyszłe położne WCALE. Ciekawe komu się to w przyszłości bardziej przyda; lekarzowi czy położnym?
Pogadałam dziś z doktorami. Chyba koniec moich praktyk, bo pomimo ich upomnień ja nadal jestem ochoczo odsyłana do mycia. Z nauką to niewiele ma wspólnego, dlatego też szkoda mojego czasu. Wolę poświęcić się zarabianiu $$. Z ojcem wciąż krucho, nadal mnie wkurza, ale odkryłam, że coraz mniej interesuje mnie on. Przestałam się bać. Jak będę musiała wyjść z domu, to wyjdę.
Pan Achilles został wypuszczony do domu. Niestety nie miałam okazji się z nim pożegnać, ponieważ na trzy dni uwięzili mnie na POP-ie. Akurat jak wychodziłam z oddziału widziałam jak odjeżdżał samochodem (jego kolega z pokoju, który odprowadził go, poinformował mnie) Ma się odezwać na fejsbuku. Miło.
Pan kolega Achillesa aka Pan Makaron też już poszedł do domu. Szkoda, bo wesoło z nim było. Z Achillesem z pokoju wydzierali się na korytarz do mnie. Zaczepiali, że fajne łóżka wioze na prześwietlenie, żebym wzięła łóżko z sali obok i położyła się z nimi, po co tak zapitalać non stop. xD Kolejne promyczki na oddziale. :) Załatwiłam Makaronowi szybszy wypis z oddziału, chociaż tyle mogłam dla niego zrobić poza wenflonami i innymi oddziałowymi "przyjemnościami".
Na POP-ie leży Pani Gips. Miała wypadek. Samochód wpadł w poślizg, uderzył w tira, a od tira odbił się w barierkę. Po drodze dachował kilka razy. Synowa prowadziła, jej nic szczególnego nie jest, a babcia zdrowo poobijana. Dwie ręce połamane, 8 żeber, śledziona pęknięta, liczne obtłuczenia. Przez trzy dni się nią opiekowałam, jeździłam z nią na RTG, poiłam, myłam, mierzyłam cukier, zastrzyk domięśniowy zrobiłam, kroplówki ogarniałam, dren i sondę wyciągałam. Potem szwy ściągałam i opatrunki zakładałam, a na końcu wyciągałam wkłucie z tętnicy udowej. Pani się do mnie przywiązała. Cały czas tylko "Pani Leilo..." Miłe. :-) Nigdy pielęgniarki nie woła, zawsze mnie. Dziś nawet jak byłam na odcinku (podobno tak nazywają resztę oddziału) to wyglądała mnie czy nie przemykam na korytarzu. Twierdzi, że jak trzeba jej coś robić, to robić mam ja, bo muszę się na kimś uczyć, a ona chce mieć świadomość tego, że przyczyniła się do szkolenia przyszłej pani doktor.
Dziś Pan Poparzone Nogi wyszedł z oddziału. Szkoda. Wielka szkoda. Odkryłam tajemnicę poparzenia jego nóg. Aż opowiem, bo nie mogłam dzisiaj ze śmiechu. Nie powinnam się śmiać, ale takiego scenariusza chyba nawet scenarzysta by nie wymyślił. Na oddział trafił poobijany, coś tam z głową miał, nie wnikałam w szczegóły. Trafił w ciągu alkoholowym, więc trochę świrował, leżał na pasach, potem uciekał przez okno i takie cuda z nim były. W międzyczasie pajac zapalił sobie w pokoju fajurka, gdy leżał w łóżku i postanowił wywalić peta gdzieś przed siebie. Pech chciał, że pet trafił w łóżko i zakopał się w koc. No i facet stanął w płomieniach. :) Leży od drzwi, więc na miejscu ludzi z pokoju coś bym próbowała zrobić, a oni nic. Gdyby pielęgiarki nie ogarnęły w czas sytuacji, to by w trójkę zjarali się żywcem. Dzisiaj zmieniałam mu opatrunek na tych nogach. Opatrunkowa taka zafascynowana była naszą (moją i poparzonego) współpracą, że chciała zrobić nam zdjęcie i nawet przyprowadziła inną siostrę, aby popatrzyła. Szkoda, że już go wypisali, ale na pewno go jeszcze zobaczę. Doktor powiedział, że odwiedzimy go w poniedziałek.
Pan od 13 śrub w nodze też już jest w domu. Też szkoda, bo bardzo go lubiłam. On mnie chyba też skoro dziękował za opiekę i okazję do tego, że mógł przyczynić się do mojej edukacji (!) Nawet zaproponował, abym odwiedziła go w domu, bo ktoś w końcu musi robić mu zastrzyki, a on nie umie. :D Gdyby mieszkał bliżej, to bez problemu, ale trochę drogi nas dzieli niestety. Znam jego adres, więc jak się stęsknię, to wpadnę na pogaduchy. xD Żegnając się nie powiedział "do widzenia". Pożegnał się mówiąc "do zobaczenia." :-) Mam wpaść, jak będą mieli festyn na osiedlu.
Dostałam czekolady od pacjentów. Szok w kapciach. Zaczynając praktyki nie powiedziałabym, że ktokolwiek będzie chciał mi dać prezent za opiekę. Trochę obrosłam w piórka, bo czekolady dostałam JA, a nie pielęgniarki. Yay! Sukces.
Dziś stałam przy operacji, podjara podjara! Dwa dni temu wzięli mnie do gastroskopii. Dzień na gastro i kolonoskopii zaliczony. Lekarz bekowy, śmiechu co niemiara. Pielęgniarki tam też są super.
Wzloty i upadki na oddziale są także obecne. Wszyscy moi wspaniali pacjenci zostali wypisani, na oddział trafiły same upierdliwe osobniki. (Na przykład dzisiaj w pełni sprawna pani stwierdziła, że chce, aby ją umyć, LOL.) Do tego pielęgniarki niezmiennie mnie drażnią. Dziś znów zostałam oddelegowana do mycia. FASCYNUJĄCE. Szkoda, że wenflonów i zastrzyków nie robię z taką częstotliwością jak myję dupska. ;-) Szkoda, że ja to robię, a przyszłe położne WCALE. Ciekawe komu się to w przyszłości bardziej przyda; lekarzowi czy położnym?
Pogadałam dziś z doktorami. Chyba koniec moich praktyk, bo pomimo ich upomnień ja nadal jestem ochoczo odsyłana do mycia. Z nauką to niewiele ma wspólnego, dlatego też szkoda mojego czasu. Wolę poświęcić się zarabianiu $$. Z ojcem wciąż krucho, nadal mnie wkurza, ale odkryłam, że coraz mniej interesuje mnie on. Przestałam się bać. Jak będę musiała wyjść z domu, to wyjdę.
poniedziałek, 7 lipca 2014
Praktyki vol 2
Dzień 7 za mną. Trochę rozkręciły mi się te praktyki. Trochę bardzo. Wszystko niestety hamują nieco zazdrosne pielęgniarki i rozżalona oddziałowa, która jak się dziś od doktora dowiedziałam, próbowała kilka lat dostać się na medycynę i nici. Tak więc mam odpowiedź na to czemu tak ochoczo w pierwszy dzień przedstawiała mi plan praktyk z naciskiem na mycie pacjentów uargumentowane "musi Pani wiedzieć jak zbudowany jest czlowiek." Nie, rzeczywiście, po rocznym kursie anatomii - NIE WIEM.
Mam na oddziale praktycznie w każdym pokoju jakiegoś zaprzyjaźnionego pacjenta. Zaczęłam się tam czuć jak w domu, serio. Jakiś przełom był w tą niedzielę. Zostałam przez pacjenta z oparzeniem nóg (wspominałam o nim wcześniej, jest w pokoju "trzech wspaniałych") ochrzczona "Pani Doktor Junior". xD Łazi po oddziale, zagląda do punktu pielęgniarskiego i non stop tylko "Pani Doktor Junior jest?" haha, pielęgniarki miały ubaw. Dziś pobierałam mu krew. :D Ochoczo wyciągnął rękę na szczytny cel "masz i się ucz". :D Lubimy się. Zawsze jak mnie widzi jak przechodzę obok to woła "Doktor Junior, cho na bajere". Dziś stwierdził, że jak mi gorąco na oddziale, to przecież nikt nie broni w bikini chodzić, on na plaży być nie może, to chociaż niech personel wprowadzi mu taki nastrój. Beka! Można nazwać, że jest jednym z tych promyczków, które rozświetlają mi dzień.
Jest też pan od wypadku na motorze, nie z jego winy, sprawca ma zabrane prawo jazdy, a on 13 śrub w nodze. Dwa dni temu trzeba było przekuć mu wenflon i sam upominał się do pielęgniarek "zawołajcie młodą, niech się uczy!", a myślicie, że mnie zawołały? Przecież mycie przeze mnie pacjentów było ważniejsze w rozwoju kariery przyszłego lekarza. ;-) Ale nic straconego. Dziś rano, gdy przyszłam na oddział już z progu informował, że coś czuje, że ze starego wenflonu nici i będzie trzeba przekłuwać. I rzeczywiście - PRZEKUŁAM PIERWSZY WENFLON! :D Jak się dorwie fajne pielęgniarki, to można wiele.
Wczoraj pierwszy raz pobierałam krew. Pani po 70-tce, co 1,5h musiała przychodzić do nas na kropienie oczu (pacjentka z okulistyki, ale leży nie wiadomo czemu u nas.) Tak wypadło, że morfologię trzeba było zrobić. Siadła i mówię, że krew będzie trzeba pobrać. Przestraszona popatrzyła na mnie i "PANI BĘDZIE POBIERAŁA MI KREW?! Matko jedyna!", na co ja "niech się Pani nie boi, ja się boję bardziej.", po czym pielęgniarka, która miała to nadzorować dodała "ja też". No i wszyscy w śmiech. Miałam niemałą widownię, bo aż 8 osób się zebrało, ale pobrałam i prawdopodobnie ową Panią zapamiętam do końca życia jako "mój pierwszy raz". :-) Pani żyje, a w dodatku woła za mną po korytarzu "Pani dyrektor!" xd W sumie babcia potrójnie się ucieszyła jak jedna z obserwujących pielęgniarek skomentowała moje pobieranie krwi słowami "niech się uczy, w końcu kiedyś będzie nas leczyła."
Przyjechał Pan nazywany Achillesem, nie trudno zgadnąć, co mu dolega. Współczuję mu, bo zapalony biegacz, strasznie ruchliwy, kocha sport, prowadzi aktywny tryb życia, a tu mu gips dowalili aż pod udo. Dzisiaj miał operację. Pożegnał się przed, przywitał po. Podłączyłam kroplówkę, pogawędził. Coś czuję, że kolejny do pogaduszek. Obok niego leży też dobry delikwent. Stwierdzam po tym, że jak na gastroskopię dziś jechał, to oznajmił, iż "będę jadł makaron." xD Rozbawił mnie. Pytał czy może pić, mówię, że nie, bo przed tym zabiegiem nie można, a jego gość, ktokolwiek to był, kolega czy brat "a wódkę można?" Sami zabawni ludzie wokół. :D
Przyjechał Pan z całą poparzoną twarzą, ma opatrunek i wygląda przez to jak człowiek z Ku Klux Klan.
Od połowy maja leży na oddziale Ukrainiec, który nie ma połowy uda. Poszłam dwa dni temu pogadać i dowiedziałam się, co jest tego przyczyną. Strasznie fajny gość. Dziś fizjoterapeuta go maltretował na korytarzu i jakoś przemykałam bokami nie chcąc przeszkadzać, na co potem ów Ukrainiec (nazwijmy go tak dla rozróżnienia) potem wołał z pokoju "co się Pani nie przywita?!" Takie sytuacje sprawiają, że człowiek czuje się tam potrzebny, akceptowany i lubiany. Pokazywał mi zdjęcia swojego syna, miłe to było.
Na oddziale leży też Pani Doktor. Złamany obojczyk, wpadła pod tramwaj. Kazała zmierzyć sobie ciśnienie i tak to wyszło kim jest z zawodu, ponieważ zorientowałam się, że ogarnia lepiej niż ja na początku. xD Spytałam czy jest pielęgniarką, to sprostowała, że lekarzem. Pogadałyśmy, a dziś z daleka się już uśmiechała. Kolejna swoja osoba. Cieszyła się, że pobieranie krwi i zakładanie wenflonu już za mną, powiedziała, że przyda mi się to na stażu. Przynajmniej jej się przydało.
Mamy też taką babcię, co targa przy sobie kijacha prosto z lasu. xd Łazi z nim jak włóczykij i jeszcze bezczelnie mówi, że to na pielęgniarki, które nie będą się jej słuchać. A mają słuchać, bo ona jest starsza i już. O, takie Ci to przypadki. :D No, ale dobrze, że chociaż zagadywała staruszke po wycięciu woreczka żółciowego, bo ta z kolei całymi dniami jęczała "o jeju, ojezusiu, ojeju, ojezusiu." Słuchać się tego nie da, jedyna pacjentka, która drażni mnie niemiłosiernie (nie lubi samotności i wydziwia), ale dzisiaj wyszła (a przynajmniej takie plany były zanim skończyłam zmianę), więc będzie spokój.
Pani, co pisałam ostatnio, że na pielęgniarki narzeka, a do studentek milusia zmieniła front. Dziś nowe studentki przyszły i na dzień dobry dała im popalić. Fakt faktem, że cała akcja wynikła z tego, że studentki próbowały być z deczka nadgorliwe. Śniadanie przyszło i Nauczycielka (bo jest nią ów pacjentka) chciała, aby nie podłączać jej kolejnej kroplówki na czas jedzenia i toalety (ma problemy z wenflonami i obie łapy już popuchnięte fest, więc lepiej uważać na ten, co ma, a twierdzi, że jak unosi ręce przy jedzeniu, to nie działa to dobrze na wenflon.). Dla mnie nigdy to nie był problem, a one stwierdziły, że pielęgniarki powiedziały, że kroplówka jest na JUŻ. Gie prawda, bo pół godziny w tą czy w tą nikogo nie zbawi, zwłaszcza, że to ostatnia kroplówka była, no ale trudno. Naoglądały się cyrku.
Dziś wypisali schizofrenika, który codziennie rano witał mnie "dzień dobry, miło panią widzieć", dziadka, który przy stwierdzeniu "zmierzę Panu teraz poziom cukru" zawsze odpowiadał "jeśli Pani chce", pana, co miałam z nim swoją pierwszą fontannę z wenflonu i cały pokój Pań, które w sumie problemów nie sprawiały, więc szkoda, bo jeszcze jakieś oszołomy na ich miejsce przyjdą. Pół oddziału poszło dzisiaj do domciu.
Z panem z Poparzonymi Nogami leży dziadek, któremu pierwszy raz bez nadzoru robiłam zastrzyk w brzuch. Wczoraj mieli rozkminę na temat mojego wieku i doszli do wniosku, że mam 16 lat. xd Nie wiem jak można dojść do takiego wniosku, skoro wiedzą, że uczę się na lekarza, ale no dobra, haha. Dziadka wnuczka też się wybiera na lekarski i dziś rozpływał się do żony; coś w stylu "Kazia patrz, nasza wnusia też będzie tak się uczyła." Pan Poparzone Nogi wczoraj miał ze mną dobry dzień. Nie dość, że załatwiłam mu gazetę od innego pacjenta i miał zajęcie, to jeszcze dwa razy dostał ode mnie wrzątek na jego ukochaną kawę z żużlem. Dziś był zrozpaczony, że już wychodzę i pytał czemu nie zostanę dłużej tak jak wczoraj. Odpowiedź prosta; dzisiaj zmiana była średnia i jakoś nie chciało mi się dłużej siedzieć.
Wczoraj też zostałam opieprzona przez babcię schizofreniczkę (bardzo przyjemna kobieta, kilka dni temu godzinę opowiadała mi o wojnie), która od tygodnia czeka na operację i nie mogą jej wziąć, bo ciągle oddaje stolec i boją się, że znów obsra im stół, przez co potem przez pół dnia sala operacyjna będzie nie do użytku. xd Przyszłam wczoraj, aby podłączyć kroplówkę, bo ktoś genialny stwierdził, że wprowadzą ścisłą dietę i na kroplówki przejdą, na co pacjentka wykrzyknęła: "idź stąd, nie widzisz, że się pakuję?!" A trzymała kołdrę w rękach.
Dzieje się jak widać duuużo. Mam nadzieję, że moich ulubionych pacjentów przetrzymają trochę, bo smutno bez nich będzie. Jeszcze nie nabrałam znieczulenia jak wszyscy pracownicy oddziału i przywiązuję się trochę, zwłaszcza jak ktoś jest super.
Mam na oddziale praktycznie w każdym pokoju jakiegoś zaprzyjaźnionego pacjenta. Zaczęłam się tam czuć jak w domu, serio. Jakiś przełom był w tą niedzielę. Zostałam przez pacjenta z oparzeniem nóg (wspominałam o nim wcześniej, jest w pokoju "trzech wspaniałych") ochrzczona "Pani Doktor Junior". xD Łazi po oddziale, zagląda do punktu pielęgniarskiego i non stop tylko "Pani Doktor Junior jest?" haha, pielęgniarki miały ubaw. Dziś pobierałam mu krew. :D Ochoczo wyciągnął rękę na szczytny cel "masz i się ucz". :D Lubimy się. Zawsze jak mnie widzi jak przechodzę obok to woła "Doktor Junior, cho na bajere". Dziś stwierdził, że jak mi gorąco na oddziale, to przecież nikt nie broni w bikini chodzić, on na plaży być nie może, to chociaż niech personel wprowadzi mu taki nastrój. Beka! Można nazwać, że jest jednym z tych promyczków, które rozświetlają mi dzień.
Jest też pan od wypadku na motorze, nie z jego winy, sprawca ma zabrane prawo jazdy, a on 13 śrub w nodze. Dwa dni temu trzeba było przekuć mu wenflon i sam upominał się do pielęgniarek "zawołajcie młodą, niech się uczy!", a myślicie, że mnie zawołały? Przecież mycie przeze mnie pacjentów było ważniejsze w rozwoju kariery przyszłego lekarza. ;-) Ale nic straconego. Dziś rano, gdy przyszłam na oddział już z progu informował, że coś czuje, że ze starego wenflonu nici i będzie trzeba przekłuwać. I rzeczywiście - PRZEKUŁAM PIERWSZY WENFLON! :D Jak się dorwie fajne pielęgniarki, to można wiele.
Wczoraj pierwszy raz pobierałam krew. Pani po 70-tce, co 1,5h musiała przychodzić do nas na kropienie oczu (pacjentka z okulistyki, ale leży nie wiadomo czemu u nas.) Tak wypadło, że morfologię trzeba było zrobić. Siadła i mówię, że krew będzie trzeba pobrać. Przestraszona popatrzyła na mnie i "PANI BĘDZIE POBIERAŁA MI KREW?! Matko jedyna!", na co ja "niech się Pani nie boi, ja się boję bardziej.", po czym pielęgniarka, która miała to nadzorować dodała "ja też". No i wszyscy w śmiech. Miałam niemałą widownię, bo aż 8 osób się zebrało, ale pobrałam i prawdopodobnie ową Panią zapamiętam do końca życia jako "mój pierwszy raz". :-) Pani żyje, a w dodatku woła za mną po korytarzu "Pani dyrektor!" xd W sumie babcia potrójnie się ucieszyła jak jedna z obserwujących pielęgniarek skomentowała moje pobieranie krwi słowami "niech się uczy, w końcu kiedyś będzie nas leczyła."
Przyjechał Pan nazywany Achillesem, nie trudno zgadnąć, co mu dolega. Współczuję mu, bo zapalony biegacz, strasznie ruchliwy, kocha sport, prowadzi aktywny tryb życia, a tu mu gips dowalili aż pod udo. Dzisiaj miał operację. Pożegnał się przed, przywitał po. Podłączyłam kroplówkę, pogawędził. Coś czuję, że kolejny do pogaduszek. Obok niego leży też dobry delikwent. Stwierdzam po tym, że jak na gastroskopię dziś jechał, to oznajmił, iż "będę jadł makaron." xD Rozbawił mnie. Pytał czy może pić, mówię, że nie, bo przed tym zabiegiem nie można, a jego gość, ktokolwiek to był, kolega czy brat "a wódkę można?" Sami zabawni ludzie wokół. :D
Przyjechał Pan z całą poparzoną twarzą, ma opatrunek i wygląda przez to jak człowiek z Ku Klux Klan.
Od połowy maja leży na oddziale Ukrainiec, który nie ma połowy uda. Poszłam dwa dni temu pogadać i dowiedziałam się, co jest tego przyczyną. Strasznie fajny gość. Dziś fizjoterapeuta go maltretował na korytarzu i jakoś przemykałam bokami nie chcąc przeszkadzać, na co potem ów Ukrainiec (nazwijmy go tak dla rozróżnienia) potem wołał z pokoju "co się Pani nie przywita?!" Takie sytuacje sprawiają, że człowiek czuje się tam potrzebny, akceptowany i lubiany. Pokazywał mi zdjęcia swojego syna, miłe to było.
Na oddziale leży też Pani Doktor. Złamany obojczyk, wpadła pod tramwaj. Kazała zmierzyć sobie ciśnienie i tak to wyszło kim jest z zawodu, ponieważ zorientowałam się, że ogarnia lepiej niż ja na początku. xD Spytałam czy jest pielęgniarką, to sprostowała, że lekarzem. Pogadałyśmy, a dziś z daleka się już uśmiechała. Kolejna swoja osoba. Cieszyła się, że pobieranie krwi i zakładanie wenflonu już za mną, powiedziała, że przyda mi się to na stażu. Przynajmniej jej się przydało.
Mamy też taką babcię, co targa przy sobie kijacha prosto z lasu. xd Łazi z nim jak włóczykij i jeszcze bezczelnie mówi, że to na pielęgniarki, które nie będą się jej słuchać. A mają słuchać, bo ona jest starsza i już. O, takie Ci to przypadki. :D No, ale dobrze, że chociaż zagadywała staruszke po wycięciu woreczka żółciowego, bo ta z kolei całymi dniami jęczała "o jeju, ojezusiu, ojeju, ojezusiu." Słuchać się tego nie da, jedyna pacjentka, która drażni mnie niemiłosiernie (nie lubi samotności i wydziwia), ale dzisiaj wyszła (a przynajmniej takie plany były zanim skończyłam zmianę), więc będzie spokój.
Pani, co pisałam ostatnio, że na pielęgniarki narzeka, a do studentek milusia zmieniła front. Dziś nowe studentki przyszły i na dzień dobry dała im popalić. Fakt faktem, że cała akcja wynikła z tego, że studentki próbowały być z deczka nadgorliwe. Śniadanie przyszło i Nauczycielka (bo jest nią ów pacjentka) chciała, aby nie podłączać jej kolejnej kroplówki na czas jedzenia i toalety (ma problemy z wenflonami i obie łapy już popuchnięte fest, więc lepiej uważać na ten, co ma, a twierdzi, że jak unosi ręce przy jedzeniu, to nie działa to dobrze na wenflon.). Dla mnie nigdy to nie był problem, a one stwierdziły, że pielęgniarki powiedziały, że kroplówka jest na JUŻ. Gie prawda, bo pół godziny w tą czy w tą nikogo nie zbawi, zwłaszcza, że to ostatnia kroplówka była, no ale trudno. Naoglądały się cyrku.
Dziś wypisali schizofrenika, który codziennie rano witał mnie "dzień dobry, miło panią widzieć", dziadka, który przy stwierdzeniu "zmierzę Panu teraz poziom cukru" zawsze odpowiadał "jeśli Pani chce", pana, co miałam z nim swoją pierwszą fontannę z wenflonu i cały pokój Pań, które w sumie problemów nie sprawiały, więc szkoda, bo jeszcze jakieś oszołomy na ich miejsce przyjdą. Pół oddziału poszło dzisiaj do domciu.
Z panem z Poparzonymi Nogami leży dziadek, któremu pierwszy raz bez nadzoru robiłam zastrzyk w brzuch. Wczoraj mieli rozkminę na temat mojego wieku i doszli do wniosku, że mam 16 lat. xd Nie wiem jak można dojść do takiego wniosku, skoro wiedzą, że uczę się na lekarza, ale no dobra, haha. Dziadka wnuczka też się wybiera na lekarski i dziś rozpływał się do żony; coś w stylu "Kazia patrz, nasza wnusia też będzie tak się uczyła." Pan Poparzone Nogi wczoraj miał ze mną dobry dzień. Nie dość, że załatwiłam mu gazetę od innego pacjenta i miał zajęcie, to jeszcze dwa razy dostał ode mnie wrzątek na jego ukochaną kawę z żużlem. Dziś był zrozpaczony, że już wychodzę i pytał czemu nie zostanę dłużej tak jak wczoraj. Odpowiedź prosta; dzisiaj zmiana była średnia i jakoś nie chciało mi się dłużej siedzieć.
Wczoraj też zostałam opieprzona przez babcię schizofreniczkę (bardzo przyjemna kobieta, kilka dni temu godzinę opowiadała mi o wojnie), która od tygodnia czeka na operację i nie mogą jej wziąć, bo ciągle oddaje stolec i boją się, że znów obsra im stół, przez co potem przez pół dnia sala operacyjna będzie nie do użytku. xd Przyszłam wczoraj, aby podłączyć kroplówkę, bo ktoś genialny stwierdził, że wprowadzą ścisłą dietę i na kroplówki przejdą, na co pacjentka wykrzyknęła: "idź stąd, nie widzisz, że się pakuję?!" A trzymała kołdrę w rękach.
Dzieje się jak widać duuużo. Mam nadzieję, że moich ulubionych pacjentów przetrzymają trochę, bo smutno bez nich będzie. Jeszcze nie nabrałam znieczulenia jak wszyscy pracownicy oddziału i przywiązuję się trochę, zwłaszcza jak ktoś jest super.
środa, 2 lipca 2014
Początek praktyk
Dwa dni za mną na oddziale chirurgii w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym. Pierwszy dzień dał mi w kość, aż musiałam przespać ze 12h i jak wróciłam do domu, tak potem wstałam na kolejny dzień szpitalnych przeżyć. Ledwo weszłam na oddział, a usłyszałam, że gorzej wybrać sobie nie mogłam i że czeka mnie niezły chrzest. Koleżanka, którą poznałam na szkoleniu jest na urologii i dziś mi napisała, że pielęgniarki na oddziale powiedziały jej, że najgorzej jest na chirurgii i nefrologii. Trochę zazdroszczę tym, którzy nie muszą robić 7h, a przychodzą na 2-4 i jest gut. Trochę zazdroszczę tym, którzy po 8 dniach zostali oddelegowani, bo nie było dla nich roboty. Trochę zazdroszczę tym, którzy nie muszą przychodzić na 7 rano.
Na oddziale czasami śmiesznie, czasami groźnie, czasami nudno. Pierwszy dzień był kiepski, wdrażanie się jest najtrudniejsze. Po oddziale wraz ze mną chodzą także dwie studentki położnictwa z drugiego roku. Pielęgniarki mnie z nimi mylą i miny strzelają, gdy nie chcę sama podjąć się jeszcze pewnych czynności typu usuwanie wenflonu itd.
Mam już za sobą mycie pacjentów. Niby upokarzająca robota dla obydwu stron (dla pacjenta i pielęgniarki), ale na mnie to wrażenia szczególnego nie robi. Mycie jak mycie, no trudno.
Zmienianie kroplówek idzie mi już super. Mam jeszcze problem z odkręcaniem, bo jak pielęgniarki zakręcą przy wenflonach, to obcęgami można byłoby się posiłkować, ale daję radę. Czasami boję się cofającej krwi, bo cała procedura poekspozycyjna jest trochę przerażająca, a bura na oddziale niezbyt fajna, ale na razie radzę sobie i nie ma aż tak wielkich fontann w moją stronę, aby wylały się poza ligninę (chyba tak się to zwie.)
Nauczyli mnie dziś mierzyć ciśnienie tradycyjnym aparatem. (elektronicznym to żadna filozofia :P) Przyszedł dziś lekarz i pytał o ten elektroniczny, niestety takiego na stanie nie ma (jest zbyt mało dokładny) i prosił, abym zmierzyła mu ciśnienie, bo on sam nie potrafi tym tradycyjnym. xD
Na oddziale leżą różne przypadki. Po i przed operacjami, wyrostki, woreczki żółciowe, odwyki alkoholowe, ortopedia, rany szarpane, wstrząsy mózgu i wszystko, co możliwe. Największe wrażenie zrobił na mnie pan, który nie ma połowy uda. Nie wiem jak do tego doszło, ale widok wow. Jest też pan po amputacji nogi w tym samym pokoju. Najbardziej charakterystycznymi przypadkami są dwie 90-letnie Panie i pan po 40, wszyscy mają schizofrenię. Pani non stop każe odbierać sobie poród i robi kołyski dla "dziecka", a potem je kołysze. Pan żadnych oznak poza nieobecnym wzrokiem i dokumentacji w papierach nie ma. Jest jeszcze na POP-ie Pani, która widzi psy na oddziale, każe sobie ściągać buty z nóg, których nie ma i inne tego typu akcje. Dziś podłączona do aparatury walczyła ze mną, że chce zejść z łóżka i już przekładała nogi przez barierki. Musiałam ją oszukiwać, że jak mi da zmierzyć cukier, to pójdziemy, gdzie zaczęła wykrzykiwać, że krzty współczucia nie mam itd, itd. Jest też trójka wspaniałych, trzech facetów w pokoju. Jeden z obiema nogami złamanymi i czymś dodatkowym, drugi z ręką, nogą złamaną i jakimś innym bonusem, a trzeci na odwyku alkoholowym. Dwóch pierwszych notorycznie prowadzi podryw, wesoło dzięki nim.
Jest też Pani, która bardzo uprzykrza życie pielęgniarkom i tylko studentkom daje robić przy sobie, haha. Jak pielęgniarki kroplówki podłączają, to ona niby przypadkiem wenflon wyrywa. Cały czas narzeka, że opieka jest do bani i nie życzy sobie takiego traktowania. Ja dziś przyszłam, to zabawnie prosiła, abym jeszcze 10 minut jej nie podłączała, bo jest po dwóch kroplówkach i chce mieć chwilę przerwy. Jak już w końcu podłączyłam, to nic nie leciało, więc musiałam przepłukać solą fizjologiczną wenflon, na co ona z wielkim przerażeniem "NIE, NIE, NIE, JA POPUKAM". No i rzeczywiście. Popukała w ramię i kroplówka zaczęła lecieć. Ta Pani też prosi, aby często ją odwiedzać i sprawdzać czy wszystko ok. Słodkie.
Chłopak po wypadku motocyklowym ze wstrząsem mózgu też prowadził dziś podryw. Dostał wypis, a jeszcze błąkał się po korytarzu bez celu. Wcześniej do oddziałowej, jak próbowałam Pani ze schizofrenią z dziewczynami zmierzyć cukier, bajerował, że przy takiej opiece, to on nie da się szybko wypisać z oddziału i będzie wszystko nadzorował z bliska, haha.
Wczoraj w nocy przywieźli pana, co przy remontach bubu sobie zrobił. Ręka w gipsie, palec na szynie, nie wiem, co tam jeszcze ma. Podłączam kroplówkę jego koledze z łóżka obok, który ma schizofrenię (bardzo mnie lubi) i słyszę rozmowę przez telefon "no w gipsie mam, nie będę Ci mógł pokazać fucka, albo właśnie wręcz przeciwnie, będę pokazywał go non stop, bo mi tak zostanie." xD Myślałam, że padnę. Pan zapalony wędkarz.
Oddziałowa kazała mi dziś czytać ulotkę clexane'u. Jutro pewnie będę robiła zastrzyki. Trochę się boję, bo te zakłucia, ugh. Straszna sprawa.
A na dokładkę powiem Wam, że dziś na oddział trafił mój instruktor prawa jazdy. Przykro tak. Leży na korytarzu, wcześniej miał wylew, nic mnie nie pamięta. Moją mamę też uczył jeździć. Pracoholik i w końcu odbiło na zdrowiu. Świat jest mały.
Z ojcem się strasznie kłócę. Rozważam wyprowadzkę z domu i obliczam czy finansowo dam radę.
Uciekam kończyć jeść poziomki i spać, jak zwykle trzeba wstać o 5, aby na oddziale być na 7. (samo wstawanie zajmuje mi pół godziny, prysznic, malowanie i jedzenie godzinę, a dojazd pół)
Na oddziale czasami śmiesznie, czasami groźnie, czasami nudno. Pierwszy dzień był kiepski, wdrażanie się jest najtrudniejsze. Po oddziale wraz ze mną chodzą także dwie studentki położnictwa z drugiego roku. Pielęgniarki mnie z nimi mylą i miny strzelają, gdy nie chcę sama podjąć się jeszcze pewnych czynności typu usuwanie wenflonu itd.
Mam już za sobą mycie pacjentów. Niby upokarzająca robota dla obydwu stron (dla pacjenta i pielęgniarki), ale na mnie to wrażenia szczególnego nie robi. Mycie jak mycie, no trudno.
Zmienianie kroplówek idzie mi już super. Mam jeszcze problem z odkręcaniem, bo jak pielęgniarki zakręcą przy wenflonach, to obcęgami można byłoby się posiłkować, ale daję radę. Czasami boję się cofającej krwi, bo cała procedura poekspozycyjna jest trochę przerażająca, a bura na oddziale niezbyt fajna, ale na razie radzę sobie i nie ma aż tak wielkich fontann w moją stronę, aby wylały się poza ligninę (chyba tak się to zwie.)
Nauczyli mnie dziś mierzyć ciśnienie tradycyjnym aparatem. (elektronicznym to żadna filozofia :P) Przyszedł dziś lekarz i pytał o ten elektroniczny, niestety takiego na stanie nie ma (jest zbyt mało dokładny) i prosił, abym zmierzyła mu ciśnienie, bo on sam nie potrafi tym tradycyjnym. xD
Na oddziale leżą różne przypadki. Po i przed operacjami, wyrostki, woreczki żółciowe, odwyki alkoholowe, ortopedia, rany szarpane, wstrząsy mózgu i wszystko, co możliwe. Największe wrażenie zrobił na mnie pan, który nie ma połowy uda. Nie wiem jak do tego doszło, ale widok wow. Jest też pan po amputacji nogi w tym samym pokoju. Najbardziej charakterystycznymi przypadkami są dwie 90-letnie Panie i pan po 40, wszyscy mają schizofrenię. Pani non stop każe odbierać sobie poród i robi kołyski dla "dziecka", a potem je kołysze. Pan żadnych oznak poza nieobecnym wzrokiem i dokumentacji w papierach nie ma. Jest jeszcze na POP-ie Pani, która widzi psy na oddziale, każe sobie ściągać buty z nóg, których nie ma i inne tego typu akcje. Dziś podłączona do aparatury walczyła ze mną, że chce zejść z łóżka i już przekładała nogi przez barierki. Musiałam ją oszukiwać, że jak mi da zmierzyć cukier, to pójdziemy, gdzie zaczęła wykrzykiwać, że krzty współczucia nie mam itd, itd. Jest też trójka wspaniałych, trzech facetów w pokoju. Jeden z obiema nogami złamanymi i czymś dodatkowym, drugi z ręką, nogą złamaną i jakimś innym bonusem, a trzeci na odwyku alkoholowym. Dwóch pierwszych notorycznie prowadzi podryw, wesoło dzięki nim.
Jest też Pani, która bardzo uprzykrza życie pielęgniarkom i tylko studentkom daje robić przy sobie, haha. Jak pielęgniarki kroplówki podłączają, to ona niby przypadkiem wenflon wyrywa. Cały czas narzeka, że opieka jest do bani i nie życzy sobie takiego traktowania. Ja dziś przyszłam, to zabawnie prosiła, abym jeszcze 10 minut jej nie podłączała, bo jest po dwóch kroplówkach i chce mieć chwilę przerwy. Jak już w końcu podłączyłam, to nic nie leciało, więc musiałam przepłukać solą fizjologiczną wenflon, na co ona z wielkim przerażeniem "NIE, NIE, NIE, JA POPUKAM". No i rzeczywiście. Popukała w ramię i kroplówka zaczęła lecieć. Ta Pani też prosi, aby często ją odwiedzać i sprawdzać czy wszystko ok. Słodkie.
Chłopak po wypadku motocyklowym ze wstrząsem mózgu też prowadził dziś podryw. Dostał wypis, a jeszcze błąkał się po korytarzu bez celu. Wcześniej do oddziałowej, jak próbowałam Pani ze schizofrenią z dziewczynami zmierzyć cukier, bajerował, że przy takiej opiece, to on nie da się szybko wypisać z oddziału i będzie wszystko nadzorował z bliska, haha.
Wczoraj w nocy przywieźli pana, co przy remontach bubu sobie zrobił. Ręka w gipsie, palec na szynie, nie wiem, co tam jeszcze ma. Podłączam kroplówkę jego koledze z łóżka obok, który ma schizofrenię (bardzo mnie lubi) i słyszę rozmowę przez telefon "no w gipsie mam, nie będę Ci mógł pokazać fucka, albo właśnie wręcz przeciwnie, będę pokazywał go non stop, bo mi tak zostanie." xD Myślałam, że padnę. Pan zapalony wędkarz.
Oddziałowa kazała mi dziś czytać ulotkę clexane'u. Jutro pewnie będę robiła zastrzyki. Trochę się boję, bo te zakłucia, ugh. Straszna sprawa.
A na dokładkę powiem Wam, że dziś na oddział trafił mój instruktor prawa jazdy. Przykro tak. Leży na korytarzu, wcześniej miał wylew, nic mnie nie pamięta. Moją mamę też uczył jeździć. Pracoholik i w końcu odbiło na zdrowiu. Świat jest mały.
Z ojcem się strasznie kłócę. Rozważam wyprowadzkę z domu i obliczam czy finansowo dam radę.
Uciekam kończyć jeść poziomki i spać, jak zwykle trzeba wstać o 5, aby na oddziale być na 7. (samo wstawanie zajmuje mi pół godziny, prysznic, malowanie i jedzenie godzinę, a dojazd pół)
Subskrybuj:
Posty (Atom)