środa, 20 listopada 2013

Anatomiczny stres

W czwartek zdałam praktyczny z anatomii, więc w poniedziałek czekała mnie pisemna część kolokwium. Mamy taką zasadę, że trzeba mieć te 66%, czyli 80/120pkt, aby zdać, a jak ktoś będzie miał +60pkt, to kwalifikuje się na oral. Miałam 71pkt, więc trochę szlag mnie trafił, bo naprawdę wolałam nie zdać (jakkolwiek to dziwnie brzmi), aniżeli męczyć się z ustnym, a tu się okazało, że zabrakło mi 4,5 pytania do zdania (każde pytanie jest na dwa punkty, czasami są dwie dobre odpowiedzi, czasami tylko jedna.) Wydawało mi się, że skoro nie byłam w stanie wystrzelać ABCDE odpowiedzi na odpowiednią liczbę punktów, to z otwartymi odpowiedziami na ustnym tym bardziej polegnę. Nie za dużo uczyłam się przez weekend, ponieważ przechodziłam lekkie załamanie i doła miałam jak stąd do Paryża, dlatego też pogodziłam się z faktem, że czeka mnie styczeń. Po kolokwium pojechałam do chłopaka, zaczęliśmy liczyć mniej więcej ile pkt mogę mieć z testu i wyszło nam 57, więc już wiedziałam, że na bank będę miała te 60. Zaczęłam się uczyć i w sumie dobrze zrobiłam, bo niedługo potem dostałam telefony od znajomych, że mam 71pkt i za 15 minut mam być na uczelni. Spakowaliśmy się i pojechaliśmy. Tłum zdenerwowanych studentów. 2 godziny stałam w kolejce i weszłam jako przed-przed ostatnia. Mój błąd. Wykładowca już był tak zdenerwowany, że wszyscy przy końcu po kolei oblewali. Weszłam trochę spięta, ale wewnętrznie przygotowywałam się na porażkę. Dwa pierwsze pytania przeleciałam idealnie, a potem zacięłam się na czaszce. Ciśnienie mi podskoczyło, kiedy wydarł się na mnie powtarzając pytanie. Kolana zmiękły i jedna myśl krążyła po głowie "to koniec". Jakimś cudem coś wydukałam i jednak zdałam. :-D Stwierdził, że za to zacięcie się będę na następnym kolokwium pod specjalną obserwacją. Pozostaje mi tylko modlić się, że jednak nigdzie nie postawił kropki przy moim nazwisku i do tego czasu zapomni.

Doszłam do jednego wniosku podczas tych dwóch godzin. Poprawki/egzaminy/sesja łączą ludzi.

Jestem pełna podziwu dla swojego chłopaka, że chciało mu się tam przez cały czas ze mną stać, aby trzymać mnie za rękę i w miarę możliwości wspierać jak najbardziej się dało. Większość czasu i tak był olewany, bo tu rozmawiałam z tymi, co dopiero zdali, tu z tymi, co wymieniali wiedzę, a tam z tymi, którzy nie zdali, a mimo to nie chciał sobie pójść, kiedy mówiłam mu, że zwyczajnie traci czas.

Chemia w zeszły piątek poszła mi śpiewająco, mimo tego, że nie wiem jak to się stało, ale na zajęcia spóźniłam się pół godziny. Ubzdurałam sobie, że jest na 10:30, a nie 10. W tym tygodniu, jak co tydzień, znów sprawdzianik z chemii. Żal przerywać tę wyśmienitą passę wszak wszystko, co dotychczas było do zdania, mam zdane, więc czas zacząć się uczyć. :D

Duch parazytów krąży nad każdym studentem. Od początku tego tygodnia nikt jeszcze nie zdał kolokwium, a największa zdobyta liczba punktów, to 3/10, HALO CO SIĘ DZIEJE?!