sobota, 11 lipca 2015

Praktyki w karetce

Przebrnęłam przez tydzień praktyk związanych z SORem i karetką. Na początku myślałam, że rzucą mnie na SOR w szpitalu, a tu baaaang, karetka! Było wesoło, czasem nudno, prawie nieustannie irytująco i kilka razy stresująco. Załatwianie praktyk, to coś, co wywołuje u mnie bóle brzucha. Myśl o paniach z działu kadr i oddziałowych kręcących nosem sprawia, że na czas wakacji odechciewa mi się tej żmudnej walki o doktorowanie. Na praktyki miałam się zgłosić w poniedziałek, ale że jeszcze byłam na wakacjach, to wybrałam się do pani z działu kadr na pogotowiu we wtorek. Z wielką łaską po uprzednim zarzekaniu się, że nie ma już dla mnie miejsc, a szkolenie BHP było ponad tydzień temu (mimo, że dziekanat kazał pojawić się w poniedziałek o wyznaczonej godzinie i wtedy miało być wszystko załatwiane), łaskawie wypełniła mi papiery i powiedziała, że dziś oddziałowej nie ma, jutro przed 7 mam ją znaleźć. Poszłam w środę o 6:40 na podstację, gdzie rezyduje oddziałowa i zostałam poinformowana, że znajdę ją dopiero o 8. Zapowiadało się fajne czekanie, ale pani, która ma jakieś tam pojęcie o pracy oddziałowej zabrała mnie na oglądanie grafiku i najpierw przez 10 minut męczyła, że nie ma żadnego miejsca na praktyki na lipiec (nie pomagały protesty, że przecież mam zabukowane miejsce przez dziekanat!), po czym doszła do wniosku, że w sumie to stażystki z S09 jeszcze nie ma i nie wiadomo czy będzie, więc mogę się z tym zespołem związać do czasu przyjścia oddziałowej. Rozłożyłam się w kanciapie wspomnianego zespołu, rękę jako jedyny podał mi jakiś młody, bardzo szczupły chłopak, po czym wywnioskowałam, że to jakiś nowy ratownik skoro był dla mnie tak miły na dzień dobry. Nie zdążyłam usiąść na kanapie, a okazało się, że mamy wezwanie. Zapakowaliśmy się do karetki i ruszyliśmy. Spojrzałam przed siebie, a ów młody chłopak okazał się być lekarzem. Było to miłe zaskoczenie, od razu pomyślałam, że jest cień szansy, że tegoroczne praktyki nie będą tak traumatyczne jak zeszłoroczne. Wysiedliśmy pod zgłoszonym adresem i jeden z ratowników spytał: "chcesz coś robić czy tylko odbębnić?", na co z radością odkrzyknęłam "robić!" Wewnątrz siebie czułam coraz śmielej tlący się płomyczek nadziei, może tym razem w końcu czegoś mnie nauczą! W mieszkaniu ratownicy zrobili panu EKG i zaraz po wydrukowaniu go, lekarz wepchnął mi je do ręki, sam nadal przeprowadzając wywiad z pacjentem. Popatrzyłam, a w myślach pojawiło się nieśmiałe "arytmia?" Po jakimś czasie obok stanął lekarz i spytał po którym jestem roku. Gdy odpowiedziałam, że po drugim, doszedł do wniosku, że jeszcze nie mogę wiedzieć i oznajmił, że to arytmia. Ucieszona, że nie egzaminuje mnie z wiedzy, z której musiałam spowiadać się na egzaminie z patofizjo, słuchałam uważnie. Zabraliśmy pacjenta do karetki, pielęgniarz zaproponował, abym się wkuła, po czym pojechaliśmy do szpitala, w którym miałam praktyki rok temu. Miło było oglądać tę placówkę z innego miejsca niż w tamtym roku. Na izbie przyjęć znów dostałam od cudownego doktora kilka cennych rad dotyczących EKG i pytanie czemu wcześniej nie przyznałam się, że już miałam patofizjologię, haha. Gdy pacjenta przejął od nas SOR, ewakuowaliśmy się z powrotem na bazę. Nie zdążyłam przejść progu budynku, a już złapała mnie kobieta, która przydzieliła mnie do S09 z informacją, że mam się spakować i jechać do domu. Myślałam, że szlag mnie trafi. Wzięłam swoje rzeczy i zostałam poprowadzona do oddziałowej. Na wyjściu jeszcze zdążyłam wyłapać pytanie nowego lekarskiego przyjaciela gdzie się wybieram. Znowu zrobiło mi się miło, że ktoś się tam mną interesował. <3 U oddziałowej oczywiście znowu nasłuchałam się sapania o tym, że miejsc nie ma i mam przyjść w sierpniu, bo ona niczego mi nie wyczaruje, wszystko jest obsadzone, nawet nocki. Znając już podejście wszystkich osób pieczołowicie piastujących stanowiska zza biurka, nadal miałam nadzieję, że to tylko takie pierdolenie dla pierdolenia i jeszcze nic sobie z tego nie robiłam. Wyskoczyłam z pretensją, że też mam wakacje zaplanowane i nie ma opcji, abym odwoływała bilety lotnicze do domu tylko dlatego, że dziakanat nie może dogadać się z pogotowiem. Okazało się, że dobrze, że się nie denerwowałam, bo NAGLE, cudownym trafem okazało się, że są TRZY miejsca na środę, czwartek i piątek na podstację, w której pierwotnie chciałam praktyki, bo była pięć minut jazdy autem od miejsca mojego zamieszkania! A pamiętam jak pani w dziale kadr na głównej podstacji powiedziała, że o tej lokalizacji "mogę sobie tylko pomarzyć." xd Takim oto sposobem po 8 pojechałam na kolejną podstację, po drodze zahaczyłam o dom chłopaka, zabrałam dodatkowe jedzenie, pożaliłam mu się jaki burdel i przed 9 dojechałam do celu. Tam już też czekał lekarz, który został przerzucony z innego miasta, bo okazało się, że ktoś zrobił bałagan w grafiku i w jednym miejscu było przypisanych dwóch lekarzy do jednej karetki, a w drugim ani jeden. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i szczęśliwa doszłam do wniosku, że ten doktor też nie będzie taki zły.

Od 9-19 jeździliśmy ciurkiem z szybką przerwą na obiad. W 98% zgłoszenia obejmowały starszych ludzi. Najczęściej ból w klatce piersiowej i duszności. W skrócie pic na wodę fotomontaż, bo po pytaniu "jak długo towarzyszy Panu/Pani ten ból?" najczęściej słyszeliśmy "no jakoś od pół roku." xd Rzeczywiście powód do wezwania karetki skoro ból towarzyszy PÓŁ ROKU. Dostaliśmy też wezwanie do pana, którego nagle objęła niemoc w nogach, zawieźliśmy go na angiologię, zrobili mu USG i w sumie nie wiem na czym stanęło, bo wróciliśmy do siebie. Był pan po tracheotomii, któremu wypadła rurka tracheotomijna, groziła mu kwasica i niefajnie to wyglądało. Dostałam zalecenie, aby "nie stać na linii ognia" xD bo "pluł" straszną flegmą z dziury po rurce. Poczytałam jego wypisy ze szpitala, dowiedziałam się co oznacza kod C32, po czym lekarz papiery wypisywał "na moją odpowiedzialność.", ponieważ sam nie czytał tych wypisów. Mieliśmy panią, która "miała ból w klatce piersiowej", ciśnienie 180/90 (mi wyszło 150/90, pozdro głuchoto), ale stwierdziła, że to normalne, ona czasami ma 220. xD No to po co karetke wzywała? Jak ją zabieraliśmy, to wnuczkowi powiedziała, że "jak nie wrócę, to tu są rachunki, a pieniądze tam gdzie zawsze." haha Później zespół S pojechał do pana z "bólem brzucha", a jak przyjechaliśmy to się okazało, że ma skierowanie na dziś do szpitala i nie ma kto go zawieźć. :] Jeszcze w karetce pochwalił się, że ma 3 tysie emerytury, żona 1,5k, a jeszcze pół domu wynajmują. BOŻE, rozpaliłabym dla takich buderusy Hitlerowskie. Pamiętam tego delikwenta z praktyk rok temu, był na oddziale chirurgii. Mieliśmy też zgłoszenie na wypadek komunikacyjny, jechaliśmy na zerwanie karku, po krawężnikach, z zakrętów nas wynosiło, bo nie wiadomo jaki stan, trup czy żywy, co tam się stało, nic nam nie powiedzieli. Dojechaliśmy na miejsce, a tam stoi dwóch młodzieńców gawędzących spokojnie. Wychodzimy, pytamy co się stało, a max 20letni kierowca auta stwierdził, że ten oto rowerzysta wjechał mu w auto, zrobił wgniecenie i ON TEGO TAK NIE ZOSTAWI, no cóż... Wypisaliśmy papier i objęliśmy kierunek bazy. W drodze powrotnej dostaliśmy zgłoszenie do pana z wypadkiem w miejscu pracy. Przyjechaliśmy i okazało się, że padaczka + rozbita głowa. Nie chciał jechać do szpitala, ale podstępem jakoś się zgodził. Na SORze w jednym ze szpitali cyrki, bo stara pani doktor twierdziła, że najpierw na chirurgii głowę trzeba zaszyć (2cm rozcięcia), na co główny dyżurujący doktor wydarł się na nią, że taka stara, tyle pracuje i nie wie, że najpierw załatwia się problemy neurologiczne?! Dostaliśmy też zgłoszenie do urazu nogi, zabraliśmy pana z trawy, coś mu się stało poważnego z biodrem, bo nawet na płasko leżeć nie mógł. Dostał zastrzyk znieczulający, ratownik męczył go o jakieś działki z osiedla na którym byliśmy, ale pan był taki skołowany, że żadnych informacji nie udzielił. Karetka do zbiorowisko plotek, prawie jak u fryzjera. :D Mieliśmy też zgłoszenie do wypadku komunikacyjnego, w którym młoda dziewczyna na pasach przeleciała przez auto, najprawdopodobniej złamała rękę, krew z ucha jej szła, ale wyświetlacz w telefonie się nie zbił. :P Na miejscu była już straż, krótko po nas dojechała policja. Auto, które ją huknęło, na przedniej szybie miało duże wgniecenie i pajęczynkę w tym miejscu. Nie powiem, było dość groźnie. Podpięliśmy kroplówkę, zawieźliśmy do szpitala, a potem walczyliśmy o deskę ratunkową, na której leżała, bo nie chcieli nam jej oddać, a inna nie pasowałaby nam do karetki. xd Cyrk.

Podsumowując: w pierwszym dniu oprócz zgłoszeń, również miałam zaszczyt uczestniczyć w myciu karetki, więc godzinę siedziałam z doktorem i plotkowałam o pogotowiu. W drugim dniu na dzień dobry usłyszałam, że dzisiejszy zespół dyżurujący jest w całości wypalony i chyba za dużo się nie nauczę. Summa summarum było wesoło. W trzeci dzień poszłam wcześniej do domu, bo zrobiło się zimno i przez 4 godziny mieliśmy tylko jeden wyjazd, widocznie ludziom z domów nie chciało się wychodzić, więc nie dzwonili po ratunek. :D Z najśmieszniejszych sytuacji z ów trzech dni mogę wybrać te:

1. Drugiego dnia wracamy o 18:55 na bazę i pielęgniarzowi dwa metry przed drzwiami do naszego lokum dzwoni telefon ze zgłoszeniem, a on idzie twardo do przodu i nie odbiera, po czym wkurwionym głosem kwituje: "Nie. Ma. Kurwa. Karetki. Już." xD Wszyscy zaczęliśmy się śmiać i zgłoszenie przekazaliśmy następnej zmianie z godziny 19. Mieli krwawienie z odbytu.

2. Trzeci dzień, godzina przed 9, dostajemy zgłoszenie.
Ratownik: Nudności, asymetria twarzy, problemy neurologiczne i kardiologiczne. Ulica Powell 78.
Lekarz: Nasza ulica, to gdzieś tu w tych firmach naokoło musi być.
Ratownik: *unosi brwi* CO TY KURWA NIE WIESZ GDZIE PRACUJESZ?!

Okazało się, że zgłoszenie było z przychodni nad nami (pogotowie z przychodnią umieścili w jednym budynku :D) Także na piechotę lecieliśmy dwa piętra w górę do zabiegówki. xD


Generalnie wyjazdy karetkowe to jakiś absurd i uważam, że ludzie powinni być karani za nieuzasadnione zgłoszenia. W przeciągu trzech dni mieliśmy może max 5-6 uzasadnionych zgłoszeń. Tak to prawie non stop jeździliśmy do wymyślonych problemów. O 1 w nocy pogotowie wezwała pani, która przez kilka dni zbierała pomidory i ma czerwone przedramiona, lekarka w POZecie wypisała jej Fenistil, ale nie pomógł i zdecydowała się wezwać pogotowie, o 3 w nocy zadzwoniła pani, która rano poprzedniego dnia wróciła z Egiptu, dostała sraczki, oddała 75 stolców i jak to stwierdziła "76-ego już nie da rady". Było też zgłoszenie jakiejś mądrej pani, której 25letni syn dostał gorączki i też to był powód, aby wezwać karetkę. xd Ratownicy opowiadali mi na SORze o pani, która wzywa karetkę 15 razy w miesiącu (już nawet znają na pamięć jej imię i nazwisko, z datą urodzenia, stwierdzili, że za miesiąc to już pesel będą znać xD), a jak dotrze na SOR to podpierdala ich, że "tego na palec mi panowie nie założyli" (chodzi o saturację HAHA)

Dużo rozmawiałam z ratownikami, dużo mi opowiadali, byli uprzejmi. Fajnie się z nimi pracowało, praktyki zaliczam do udanych. :-) Lekarze też trafili mi się bardzo fajni. Miałam okazję poobserwować absurdy w pogotowiu, dowiedziałam się o płacach i cyrkach jakie się tam dzieją. W ostatnim dniu dostaliśmy informację, że dziś na karetce S03 jeździ sam dyrektor, więc na SORach mamy stać na baczność. xD Nie no spoko, można stać, ale czasami kwitnie się tam przez 2h... kogo to obchodzi. :) Miałam szczęście, nie trafił nam się żaden żul, amen alleluja.

12 godzinne dyżury są fajne i niefajne. Fajne, bo przez to nie chodzisz codziennie do pracy, niefajne, bo naprawdę dają kopa w dupę. Praktycznie od 7-19 zapierdziela się non stop z krótką przerwą na obiad, która i tak musi być zatuszowana "myciem karetki", bo widocznie nie ma czegoś takiego jak przerwa? O.o Niektórzy ratownicy i lekarze robią dyżury 24h, podziwiam.

Zauważyłam znaczną różnicę między traktowaniem na praktykach po pierwszym roku, a teraz. Status ważności chyba z roku na rok rośnie. Teraz traktowali mnie bardzo poważnie, o dziwo. Lekarze na SORach i przy pacjentach upgrade'owali mnie do pozycji "pani doktor" albo "stażystki", co mimo, że wprawiało mnie w zakłopotanie, było miłe. Miałam śmieszną sytuację na jednym z SOR'ów, gdzie pielęgniarka spytała "a pani to kto?", na co lekarz rzucił "stażystka". Po tym pielęgniarka zaprosiła mnie do środka, bo chciała zamknąć drzwi, ze słowami "to proszę bardzo, zbada sobie pani pacjenta." xd

Ogółem sprawy organizacyjne związane z tymi praktykami określam przeogromnym burdelem. Począwszy od sytuacji, gdzie chcieli mnie wywalić na praktyki do miast oddalonych od mojego o 50km i 100km, skończywszy na tym, że przez te trzy dni notorycznie widziałam zespoły bez praktykantów, jedni nawet narzekali, że chcieliby mieć kogoś, ale nie dostali, no ale tak, miejsc nie było. :]

Każdego dnia po dyżurach byłam miło żegnana słowami, że może za kilka lat spotkamy się w pracy na pogotowiu. :) Przyjemnie.

10 komentarzy:

  1. To faktycznie niezły burdel ;P.
    Zawsze jak czytam o tym, kto i po co wzywa karetkę, to wierzyć mi się nie chce, że to prawda. Chociaż czasem też coś, co się wydaje błahe nie musi takie być - pamiętam, jak sąsiad mojej babci wezwał karetkę, bo go kogut zaatakował. Dyspozytorka miała polewkę, a okazało się, że nie był w stanie nawet podnieść się na nogi i przejść parę kroków do domu, nie mówiąc już o dojechaniu do najbliższego szpitala ze wsi na wygwizdowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, jak ktos chodzic nie moze, to logiczne, ze wzywac pomoc musi, ale jak ktos karetke wzywa dla samego wzywania, BO MOZE, to po prostu nie moge. Poza tym powiedziano mi, ze ludzie z wypizdowia rzadko wzywaja karetki, miastowi mysla, ze im sie nalezy, bo przeciez i tak ratownicy nie maja co robic, a nie interesuje ich, ze jesli w tym czasie stanie sie jakis bardzo powazny wypadek, gdzie bedzie potrzebne np 6 karetek, to ktos w miedzyczasie przez wzywanie do bolu w palcu moze usmiercic kogos, do kogo karetka na czas nie dojedzie, bo bedzie zablokowana na SORze z tym "palcem", co piecze xd

      Usuń
  2. Fajnie mi się czytało, mój wujek, internista, wiele lat jeździł w pogotowiu, a najwięcej o dziwo, chyba zaraz po studiach. Do szpitala miał rzut beretem, ja też, to mi różne cuda wypowiadał jak się na osiedlu spotykaliśmy, a i podczas spotkań rodzinnych coś tam poopowiadał. A zdarzały się też krew mrożące w żyłach historie, jak raz na przykład w okresie prac polowych w lecie, przywieziono im na pogotowie chłopca z odciętą stópką. Wsadzili ją z koleżanką dyżurującą w sól fizjologiczną i wio, na Kraków. Stopę uratowano. Mam też innego wujka, emerytowanego już sanitariusza pogotowia. Ten to miał w pracy przeżycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kurczę, to rzeczywiście niecodzienne zdarzenie. :o

      Usuń
  3. Ja mam w planie w tym roku jeden dyżur całodobowy na SOR, ciekawe czy mi go nie odpuszczą :D Fajnie, że sobie pojeździłaś i poogladałaś, nawet takie pierdoły jak bolące paluszki, to zawsze jakieś doświadczenie. Sama się fajerwerków nie spodziewam, bo robie praktyki w tym samym malym szpitalu co rok temu, więc pewnie jak na jeden wyjazd karetka sie załapie to będzie święto ;) Ale chciałabym trafić na takich fajnych lekarzy jak Ty :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem jak na SORach w szpitalu, ale u mnie codziennie na dzień dobry lekarze rzucali informacją, że jak chce, to podpiszą mi i mogę iść do domu. :P

      Podobno w małych szpitalach lekarze przejmują się praktykantami, więc masz spore szanse na to, że coś ciekawego Ci przekażą. :) Będę trzymać kciuki!

      Usuń
  4. Ja się nadziwić nie mogę dlaczego te baby są takie wredne. Poczekaj, jak Ty już będziesz lekarzem to je nieźle zjedziesz. Brak słów po prostu, aż się żołądek w brzuchu przewraca... Dobrze, że przynajmniej ten lekarz miły Ci się trafił.
    Bardzo przyjemnie czytało się cały tekst. Chyba powinnaś napisać w przyszłości jakąś książkę, najlepiej właśnie o praktykach :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty masz jakieś niesamowite szczęście do praktyki. Jak ja bym chciał jeździć w kartce! Ciesz się, bo niektórzy nie mają roboty wcale a wcale, kiedy ty w tak krótkim czasie robisz tak dużo, że możesz napisać posta na cały łokieć :)

    A panie za biurkiem to rzeczywiście jakby te same wszędzie :D królowe wszystkiego co żyje i pasjonatki słowa "nie".

    OdpowiedzUsuń
  6. Brr zamieniłabym swoje 3 tygodnie praktyk u lekarza rodzinnego na parę dni w karetce od zaraz. No nic cieszę się Twoim szczęściem :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja za to w tamtym roku praktyk nie wspominam dobrze, więc może chociaż w tym coś się zwróciło. :P

      Usuń