Zaczęłam wątpić w to, że chcę być lekarzem.
Podejście ludzi mnie rozbraja. Bezczelność nie zna granic, roszczeniowość jest standardem, brak szacunku niczym dziwnym. Jam jest pacjent Twój, służ mi tu i teraz, natychmiast, bo składki płacę. Kolejki to wina lekarzy, bo tylko siedzo, nic nie robio, ciastka wpierdalajo i się obijajo. "Pokaż lekarzu co masz w garażu", "lekarze to mafia" i inne tego typu tekściki. Ręce opadają. Do tego gro ludzi jest nieprzeciętnie głupia, wiele chorób/dolegliwości mają na własne życzenie; wywołane niestosowaniem się do zaleceń, brakiem higieny, itd. Albo złapał mnie kryzys albo zwaliła się na mnie fala demotywujących przypadków, ale naprawdę coraz bardziej zaczynam się bać, że poszłam w nie tę stronę, co trzeba było. Rośnie we mnie nieskończony podziw dla lekarzy, którzy jakoś stawiają czoła takim sytuacjom i mimo uszu puszczają krzywdzące uwagi pacjentów i ich przerażający brak pokory. Rozwala mnie, gdy przyjdzie jeden z drugim tumanem, chcą dostać jakiś konkretny lek, który w ich przypadku nie ma sensu i gdy go nie dostają, wyzywają lekarza od konowałów. Jaki trzeba mieć tupet żeby kogoś nazywać konowałem, gdy samemu o medycynie się wie tyle, co małpy o savoir vivre? Nie wiem ile trzeba mieć w sobie siły, aby znieczulić się na tak rażące buractwo, ale mnie to już zwala z nóg, a jeszcze nie zdążyłam się dobrze przekonać na własnej skórze. Jedynie raz miałam zaszczyt na sorze być wytarganą za łokieć i zbluzganą przez pewną bardzo pokorną panią, której radość sprawiało, że dwadzieścia innych osób bacznie przygląda się jej poczynaniom. Czasami mam wrażenie, że los "rozdaje" ludziom choroby wcale nie na oślep. Niektórzy zdają się na nie całkiem mocno pracować. (Tak, wierzę w Karmę.) Smuci mnie to, że normalni pacjenci nie są w stanie zbalansować cyrku powodowanego przez tych nienormalnych. Plus jest jedynie taki, że na sądówce nic z powyższych rzeczy się dziać nie będzie, więc będę mogła spokojnie "lekarzować", choć to z lekarzowaniem mało będzie miało wspólnego.
Co na uczelni słychać?
Leci nie wiadomo o czym. Od piątku mam oficjalnie wolne. Szczerze mówiąc nie zmęczyłam się w tym semestrze ani trochę. Albo może inaczej. Zmęczyłam się brakiem natłoku. Jakoś tak dziwnie mam, że im mniej robię i im więcej mam czasu na relaks, tym bardziej jestem zmęczona.
Egzamin z urologii to była najpiękniejsza rzecz na tych studiach, panie profesorze aj low ju soł macz. I pewnie nie tylko ja, hihi. Ginekologia mnie trochę dojechała, ale koniec końców nie dałam się!
Jak to jest, że przed końcem roku uczyłam się intensywnie przez dwa tygodnie, ale ani jedno słowo z tej nauki nie było w żaden sposób związane z tym, co było potrzebne zaraz po feriach świątecznych? :-D Dokonałam fantastycznego odkrycia. Mam ogromny zapał do książek, ale nigdy do tego, co jest potrzebne na tu i teraz. Czemu moje życie musi być jedną wielką ironią losu, haha?
Z racji, że mam wielkie plany na wakacje 2018, to już prawie kończę praktyki z pediatrii. Jeszcze tylko trzy dni i będę miała je z głowy. (Wracając do ironii losu: wielokrotnie pisałam, że jestem kołkiem z kardiologii. W nieskończoność powtarzałam, że nienawidzę pediatrii. Gdzie robię praktyki? Oczywiście, że na kardio pediatrycznej, hahaha...)
Czas zacząć ogarniać praksy z ginekologii, bleh. Piąty rok jest ok, ale praktyki po nim, tak na pożegnanie z wakacyjną udręką, oczywiście z przytupem. Dwie najgorsze specjalizacje ever w parze, ach, marzenie. <3