sobota, 8 lipca 2017

[169] Summer internship - week #1


ANTESTEZJOLOGIA I INTENSYWNA TERAPIA

Dzień #1 - W pierwszym dniu wrażenia miałam niezapomniane. Opiekun praktyk powiedział, że na oddziale jest tak dużo roboty, że na pewno znajdziemy coś dla siebie, a tak w ogóle to dobrze by było, gdybyśmy się przyczepili pielęgniarek, bo one nam dużo pokażą. xD Po czwartym roku do pielęgniarek być spychanym - miód malina. <3 Summa summarum wylądowałam na interwencyjnym, do 11 nic się nie działo, a później jak się ruszyło, to wszystko na raz. Najpierw starszy pan na neurologii zaczął być poważnie niewydolny oddechowo. Na oddziale nie zastaliśmy lekarza prowadzącego, bo operował, dyżurny nie miał zielonego pojęcia na temat stanu pacjenta i ogólnie jeden wielki burdel, bo ci z góry spychali odpowiedzialność podjęcia decyzji czy pacjent jest rokujący czy nie, niżej na lekarza dyżurnego, który w tym samym czasie miał pilne wezwanie na SOR. xD Potem było wezwanie na kardiologię, gdzie trzech pacjentów miało zakładane wkłucie centralne, pani doktor fajnie się odnalazła w roli nauczyciela, więc byłam zadowolona. :) I takim sposobem nie wiadomo gdzie na zegarze zrobiła się 14:30, a miałam takie bogate plany, aby się zmyć o 12, haha.

Dzień #2 - Zamelinowałam się na dziecięcym, gdzie bardzo pomocna pielęgniarka wzięła mnie pod skrzydło. Nawet próbowała wcisnąć mnie pod nos pani kierownik oddziału, ale ta stwierdziła, że "hehe, tyle mają roboty, że nie da rady się studentami zajmować, a tak w ogólne to ona w wakacje na studiach pracowała jako pielęgniarka, więc dobrze mi zrobi dogłębne zapoznanie się z pracą pielęgniarek skoro za niedługo będę im patrzeć na ręce", ale po tym stwierdzeniu jednak wzięła mnie od łóżka do łóżka i zaczęła opowiadać co, kto, z kim, z czym i ile leży. Pokazała jak kilka maszyn działa, a tłumaczenie tego było naprawdę wyczerpujące.

Tuż przed godzinami odwiedzin wyszłam na korytarz, a tam już czekali rodzice jednego z bubuniów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że po zaglądnięciu do środka przez moje ramię, mama dziecka odezwała się z ulgą do męża: "Żyje! Rusza ręką." Myślałam, że wmuruje mnie wtedy w ziemię. Wiedziałam, że ten oddział to nie hop siup, wiedziałam, że śmierć tu nie jest niczym nadzwyczajnym, miałam świadomość, że rodzice są w okropnej sytuacji, ale nie miałam pojęcia, że codzienna wizyta na oddziale wiąże się z brakiem pewności czy aby na pewno dzieciak nadal żyje. Tra-ge-dia.

Dzień #3 - Wiekopomna chwila, opiekun praktyk we własnej osobie wziął nas w podróż po oddziale. Zaprowadził do sali neurologicznej, omawiał każdy przypadek, przy okazji nadzorując pracę rezydentów. Trochę pytań rzucił w eter, siary nie było, poodpowiadaliśmy. Lekkie schody zaczęły się przy gazometrii, ale koniec końców wybrnęliśmy zwycięsko. :-D Na sali leżała starsza pani po wypadku, mężczyzna w średnim wieku z udarem, dwóch młodych panów po wypadku i jakiś trzeci, którego nie omawialiśmy. Starsza pani została popchnięta lusterkiem przez samochód i gdyby nie to, że ma grubo ponad 80 lat, to pewnie nic poza otarciami by z tego nie wyszło, ale u niej niestety po upadku jest kilka złamań, krwiak i coś jeszcze, czego ofc nie zapamiętałam. U pana z udarem jest nadzwyczaj dobrze, jest w stanie połykać, kontaktuje, porozumiewa się za pomocą alfabetu naklejonego na okładkę zeszytu. Jeden z młodych panów już od trzech miesięcy leży na oddziale, żona już w wysokiej ciąży przychodzi i opowiada jak było na wizycie u ginekologa, co widziała na USG - strasznie wzruszające. :( U drugiego młodego pana oglądaliśmy TK głowy, tydzień po tygodniu od wypadku, później po miesiącu i dwóch. Trochę duma mnie rozpierała, bo nawet wiedziałam, co widziałam! :D Smutne jednak były konsultacje neurologiczne "nie przewiduje się poprawy."

Dzień #4 - Otwierali pacjentowi brzuch na sali i wszystko byłoby super, gdyby nie to, że "trójka studentów zostaje, reszta out", więc za dużo nie mam do opowiadania. xD

Dzień #5 - Tracheotomia. Pacjent, którego w dniu #1 przywieźliśmy z kardiologii. Przyszedł adiunkt, który podpisuje nam indeksy i dziękowałam szczęściu za maseczkę na nosie, bo miałam dziwne przeczucie, że pamiętałby mnie po tym jak po oddaniu egzaminu zaczął zagadywać o "zadziwiająco wysokim poziomie przygotowania studentów." xd Przyszedł z dwoma żółtodziobami, którzy strzelam, że byli po pierwszym, góra drugim roku. Nie mieli zielonego pojęcia o tym jak się myć do zabiegu (wejście na salę z rękami w dół <3), uczył ich jak zakładać rękawiczki, przy zabiegu wszystko pięknie tłumaczył, nie krzyczał jak chłopak, któremu dał szyć super extra ultra mocno marnował nici (zostawiał sto pięćdziesiąt kilometrów nieużytej długości), no ale to były dzieci jego znajomych, więc nie ma się co cierpliwości dziwić. :-P Trochę szkoda było mi chłopaków, bo tak im się ręce trzęsły przy szyciu, że aż obróciłam się w drugą stronę. Nic dziwnego w sumie, gapiło się na nich dwóch anestezjologów, trzech studentów i pielęgniarka. xD

Jeszcze spore miałam zdziwienie stojąc na korytarzu, omawiając czyjś przypadek, nasz opiekun nagle rzekł: "o! nasi transplantolodzy idą!" Kątem oka zobaczyłam dwóch facetów, dwie babki, no spoko, idziemy omawiać przypadek dziadka po transplantacji wątroby. Nagle ni stąd ni zowąd oświeciło mnie, że ten "opalony ziomek, który tak zjarany pewnie z wakacji właśnie wrócił", to mój kolega z roku. xD Nie ma to jak się dobrze wkręcić na odpowiedni oddział do odbycia praktyk z chirurgi, zazdro total!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz